Otóż Donald Tusk rządzi pięć lat. Minister Marek Sawicki z PSL jest ministrem rolnictwa też od pięciu lat. A tu nagle takie zaskoczenie! No kto by się spodziewał? Nieprawidłowości? Panie władzo, to było szast-prast, to wszystko wydarzyło się tak szybko!
A ja sobie znów przypominam coś, co kompletnie nie ma nic do rzeczy - jak syn ministra Marka Sawickiego został weterynarzem. O sprawie było głośno, bo rozpisywały się media. Otóż synalek ministra (syn oczywiście, nie synalek, chciałem tu przeprosić synalka, to znaczy syna oczywiście) nie zaliczył semestru w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, na wydziale weterynarii. Miał go poprawiać, ale nawet nie przystąpił do zaliczenia. I tu do akcji cudownie wkroczył dziekan, który nie informując profesora odpowiedzialnego za przedmiot, powołał komisję, która cudownie uznała, że synalek (przepraszam, syn oczywiście) ministra jednak zdał i został weterynarzem. Podobno ten profesor miał na uczelni kłopoty. Naturalnie to ma się nijak do nagannych praktyk zarzucanych przez złe języki ministrowi Sawickiemu. A w ogóle to skąd premier mógł o tym wszystkim wiedzieć? Może nawet ma jakieś służby, ale... Panie władzo, to było szast-prast!