Jego decyzja była jednak zaskoczeniem dla wielu osób. Pożal się Boże elitki dziennikarskie włożyły wiele wysiłku, żeby reanimować Piesiewicza, i żeby pokazywać go wyłącznie jako ofiarę pozbawionych skrupułów przestępców.
Pewien redaktor pewnego tygodnika utoczył nawet na tę okazję taką kulkę: "Czy Piesiewicz powinien kandydować? Odpowiadam - ma obowiązek". Elitki dziennikarskie zaangażowały się w obronę swojego człowieka tak dalece, że zapomniały o fakcie zarzutów prokuratora w sprawie posiadania i udostępniania narkotyków przez senatora, a także o sprawie dotyczącej właśnie jego absolutnej podatności na szantaż.
Nie udało się. Piesiewicz nie będzie senatorem. I nie powinien być, ponieważ jest kompletnie niewiarygodny. Niewiarygodne są jego tłumaczenia z feralnego epizodu z szantażystkami, o którym mówi, że nie był świadomy tego, co się dzieje.
Jak na człowieka nieświadomego, wyjątkowo świadomie tłumaczył, jak zażywać "lekarstwa nosem". Niewiarygodne są także jego słowa z wczorajszego wywiadu w "Wyborczej". Piesiewicz pytany, czy nie zrobił błędu, utajniając proces w sprawie szantażu, odpowiada: "Nie. Bo w aktach tej sprawy jest bardzo dużo tak zwanych legend, czyli opowiadania przez oskarżonych różnych historii, które nie miały miejsca. I sąd by stworzył scenę, która pozwalałaby te legendy mnożyć".
Po chwili ten sam Piesiewicz na temat tych samych akt mówi: "Ja - proszę mi wierzyć - nie miałem nawet siły czytać akt". Nie czytał, a wie doskonale, jakie są w nich legendy. Jak mu wierzyć?