Gryzmoły poetów wydają się nietrwałe. W błysku potrafi je zeżreć byle zapałka, więc czy ich słowo może przepiłować stal? Poza tym na przykład trupy. Trupy nie są dla nich statystyką. Do trupa, a nawet do żyjącego, podchodzą z życzliwością, indywidualnie. Jakby było warto. Takie dzieci, którym wydaje się, że człowiek jest ważny. Więc jak oni mogą zmieniać świat, niby w jaki sposób? Przecież jak papież nie mają ani jednej dywizji...
Co prawda noszą w sobie dziwne światło, którego nie może zgasić ślina łajdaków. Co prawda noszą w sobie światło, którego nie może zdusić najcięższy smród więziennego koca czy zaćmić lampa w pokoju przesłuchań. Dziwne światło. Chyba odporne na strzał w tył głowy. Na przekór wszystkiemu poeci potrafią nadzieję ukryć w tkance, której istnienia nawet nie podejrzewa oprawca. Trzymają ją tam, jak długo trzeba, choćby całą noc, która trwać może latami. Mają serca bez komór, bez przedsionków, z samej tylko wiary. Ale krew pompują prawdziwą. Kiedy nadchodzi czas, dzielą się krwią. Wywołują epidemię. Epidemię światła. Epidemię nadziei. Dobry początek. Czytaliśmy Havla przez noc, patrzyliśmy na Havla przez noc, która trwała latami. Mamy mu za co dziękować. Więc to poeci zmieniają świat?