Sprawa naszych dzisiejszych przeprosin jest pokłosiem procesu karnego, który Kaczyńskiemu wytoczył Janusz Kaczmarek za nazwanie go "agentem śpiochem". Proces zakończył się ugodą, z której Kaczmarek był usatysfakcjonowany. W czasie tego procesu sędzia Maciej Jabłoński zdecydował, że Kaczyński powinien zostać przebadany psychiatrycznie. Wybuchł skandal. Sędzia Jabłoński został odsunięty, ale o sprawie badań psychiatrycznych informował oficjalnie rzecznik sądu i wszystkie liczące się media, w tym "Super Express".
Kaczyński nie był zadowolony z naszych publikacji. Zarzucał nam, że naruszamy jego dobra osobiste, informując o badaniach psychiatrycznych (choć on sam i jego rzecznik publicznie tę sprawę komentowali). Sprawa trafiła do sądu. Sąd pierwszej instancji w niekorzystnym dla nas wyroku zawarł absurdalne postanowienie. Sędzia chciał, żeby "Super Express" przeprosił Kaczyńskiego za "tendencyjny, ośmieszający Jarosława Kaczyńskiego dobór zdjęć". W ten sposób sąd chciał chyba stworzyć instytucję cenzury zdjęciowej działającej na tylko jemu znanych zasadach. Nie wiadomo bowiem, które zdjęcia miałyby ośmieszać Kaczyńskiego, a które nie, i kto miałby decydować o tym, co jest tendencyjne.
To dziwaczne postanowienie uchylił sąd apelacyjny, ale zostawił w treści przeprosin inne kuriozum - przeprosiny za "napastliwą formę publikacji". Jeśli to dziwactwo miałoby się upowszechnić, to polska prasa zostanie sparaliżowana przez polskie sądy. Europejski Trybunał Praw Człowieka wielokrotnie wskazywał, że politycy w związku z wykonywanym przez siebie zawodem muszą mieć grubszą skórę na prasową krytykę, a ochrona ich prywatności jest znacznie zredukowana. Jestem absolutnie przekonany, że tę sprawę "Super Express" ostatecznie wygra z Kaczyńskim albo w Sądzie Najwyższym, albo w Strasburgu. Tyle w kwestii dzisiejszych przeprosin.