Tym jednak Tusk nie rozdaje limuzyn i stanowisk ministra od spraw zbytecznych. Po co więc Arłukowicz Platformie? Odpowiedź przychodzi razem z wypowiedziami posła Bartosza. Otóż Arłukowicz od początku romansu z PO zaczął skupiać się na plastycznym kreśleniu nieszczęsnego losu gwałconych dyscypliną partyjną posłów SLD. Posłów lewicy Napieralski gwałci w ten sposób, że każe im ponoć głosować wespół w zespół z PiS-owcami. Bartosz Arłukowicz może gwałconych wybawić, tak jak wybawił sam siebie... I to jest pewnie jego prawdziwe zadanie, przydzielone mu przez PO: ma umożliwić przechodzenie do Platformy Obywatelskiej tych członków SLD, którzy są niezadowoleni z rządów Napieralskiego. Będzie więc w istocie nie żadnym ministrem od wykluczonych, tylko ministrem od demontażu SLD, a właściwie ministrem od podania Tuskowi przystawki z Sojuszu.
To, że do takiej sytuacji w ogóle doszło, to suma dwóch czynników. Chciwości błyskotliwego Arłukowicza (w polityce, jak na Wall Street, chciwość bywa cnotą) i fatalnej strategii samego SLD. Sojusz od kilku miesięcy zamiast na akcentowaniu własnej programowej odrębności zaczął się skupiać na tym, z kim jako partia posiadająca około 15 procent wyborców stworzy koalicję rządową. A jak ktoś sam stawia się w roli przystawki, to jak słońce na niebie: zostanie zeżarty.