Myślenie urzędnika jest proste, tak jak prosty jest jego żywot. Jeśli urzędnikowi brakuje pieniędzy, to myśli sobie tak: należy mocniej wydoić obywatela, trzeba nałożyć na niego dodatkową opłatę, zabrać mu resztę jego pieniędzy, żeby na głupoty nie zmarnował, i po kłopocie.
Tak właśnie było w sprawie przedszkoli. Otóż samorządom, które utrzymują przedszkola, dano, niestety, do ręki nowe narzędzie w postaci ustawy o systemie oświaty. A ta ustawa pozwalała urzędnikom na drastyczne podwyższanie stawek za dodatkowe godziny pobytu dziecka w przedszkolu. Trudno o lepszy prezent dla urzędnika. I zaczęła się fala morderczych podwyżek w prawie całym kraju. Dziecko mogło być w przedszkolu 5 godzin, a za każdą następną godzinę rodzice musieli już płacić - nawet 4 złote. Problem w tym, że w ten sposób nieopłacalne stało się dla wielu rodziców chodzenie do pracy. Po co mama ma pracować, skoro zarobione pieniądze będzie musiała wydać na przedszkole? Rodzice się zbuntowali, zresztą nie mieli innego wyjścia. Przestali zostawiać dzieci dłużej w przedszkolach, bo nie chcieli więcej płacić albo nie było ich na to stać. Akcja, której nikt nie zapowiadał i nie organizował, miała i ma ogólnopolski zasięg. Dojeni przez władze rodzice powiedzieli: dość! Efekt przyszedł szybko. Jak informuje "Rzeczpospolita", samorządy masowo wycofują się z podwyżek w przedszkolach, ponieważ przyniosły one odwrotny od zamierzonego rezultat. Do kas urzędników zaczęło wpływać dużo mniej pieniędzy z przedszkoli niż przed podwyżkami. Morał jest pokrzepiający dla zwykłych ludzi: obywatelu, nie daj się doić urzędnikom, oni żyją dzięki Twoim pieniądzom, niech oszczędzają na sobie!