Restaurator Adam Gessler ma ponad 22 miliony złotych długów. Wzięły się one stąd, że przede wszystkim pan Adam nie płacił miastu Warszawa czynszów za swoje restauracje. Nie płacił, nie płacił i nie płacił. Nie płacił, nie płacił i nie płacił. I wzięło się i się zrobiło nagle (?) 22 miliony złotych.
Pana Adama Gesslera chciał zlicytować komornik, ale okazało się, że restaurator nic nie ma. Kiedy już ustalono, że on jednak coś ma (nieruchomość), i wyznaczono termin kolejnej licytacji, to już w sądzie okazało się, że pan Gessler przepisał nieruchomość na brata i można mu... obiema nogami na puklerz. I zaczął się lament, że jak to tak można, że skandal i et cetera. Że temu Gesslerowi to trzeba pokazać i dać mu do wiwatu. Nawet społeczność Facebooka się włączyła, proponując, żeby do jego restauracji chodzić i nie płacić. Bez sensu.
Więc co ma w tej sprawie sens? Prosta bardzo kwestia: urzędnicy. Otóż należy sprawdzić dokładnie, a nawet wręcz bardziej dokładnie urzędników. Bo jak ja zapomniałem synowi zapłacić na czas za telefon komórkowy stu czterech złotych, to ten telefon wyłączono. Jak moi znajomi przez parę miesięcy zapomnieli zapłacić za prąd, to parę wieczorów spędzili przy świecach. A jak pan Adam nie zapłacił miliona, dwóch, trzech, czterech... to pozwolono mu dociągnąć do 22?
A - jawi się pytanie - czy jakiś urzędnik nie wziął może tortu z nadzieniem, żeby pan Adam mógł spokojnie prowadzić swoje restauracje mimo rosnącego gigantycznego długu? Bo każdego innego restauratora to jednak przy rosnącym zadłużeniu sięgającym kilkudziesięciu tysięcy po prostu eksmituje się z lokalu. Czemu pana Adama nie? Mnie się zdaje, że to wie pan Adam, jakiś urzędnik i tort z nadzieniem.