Dla rzeszy niezamożnych rodaków ogródki działkowe są jedyną szansą na wypoczynek, bo emerytury czy niewysokie pensje nie pozwalają na wyjazdy. Dla rzeszy działkowców ich ogródki są od lat przedmiotem dumy, planów i najróżniejszych zabiegów, włącznie z budowaniem niewielkich domków.
Wczoraj Trybunał Konstytucyjny uznał, że aż 24 artykuły (na 50) ustawy o rodzinnych ogródkach działkowych są sprzeczne z konstytucją. W praktyce ten ostateczny wyrok (orzeczeń trybunału od kilkunastu lat nie może podważyć Sejm) oznaczać może systematyczne znikanie działek, a dla działkowców "bezdomność". Nie można przyjąć argumentu, że zakwestionowane artykuły ustawy były jaskrawo i jednoznacznie sprzeczne z konstytucją, skoro orzeczenie trybunału nie było jednogłośne, ale nie musiało być. Co więc będzie dalej?
Cóż, w najgorszym wypadku działkowcy zostaną po prostu pozbawieni swoich działek, które bardzo często są niezwykle atrakcyjnymi gruntami dla biznesu. W najlepszym wypadku będą musieli płacić wysokie daniny samorządom, i to już wkrótce. Mnie nurtuje jeszcze jedno ważne pytanie. Ustawa, której prawie połowę zakwestionował trybunał, została przyjęta w lipcu 2005 roku. Krajem z pozycji ludowo-lewicowych rządził Marek Belka, a SLD miało w Sejmie miażdżącą przewagę nad wszystkimi innymi partiami (SLD - 148 posłów, a druga na liście Platforma Obywatelska - 56). Jeśli posłowie lewicy rzeczywiście przegłosowali tak potworny bubel prawny, to dlaczego dostrzeżono to dopiero teraz? Czyżby jak w reklamie pewnego banku mawiał Leo Beenhakker "For money"?