Już same pytania do młodego Tuska brzmią stronniczo i agresywnie. Ci, którzy je zadają, nie mają za grosz szacunku: "Kiedy i przez kogo poznał pan oszusta Marcina P.?", "Czy to pan szukał pracy u oszusta, czy też oszust zgłosił się do pana?", "Czy przekazywał pan oszustowi tajne dane z gdańskiego lotniska, w którym jest pan wciąż zatrudniony?", "Dlaczego w korespondencji z oszustem używał pan fałszywego nazwiska Józef Bąk?", "Czy będąc dziennikarzem ťGazety WyborczejŤ, pomagał pan w nieetycznej promocji firmy oszusta Marcina P.?", "Ile pan zarobił u oszusta?", "Czy brał pan także pieniądze od Marcina P. za przychylne publikacje, które ukazywały się w ťGazecie Wyborczej?Ť", "Czy wiedział pan, że pana pracodawca Marcin P. był wielokrotnie skazywany za oszustwa, a jeśli tak, to czy nie miał pan oporów etycznych, żeby brać od niego pieniądze?". Tusk Junior odpowiada sprawnie i inteligentnie, ale kilku obserwatorom wydaje się, że chyba nie mówi całej prawdy i że ktoś go przygotował do przesłuchania przed komisją śledczą, tak jak ktoś przygotował do zeznań w sprawie afery hazardowej Zbigniewa Chlebowskiego. Skąd jednak te krople potu na czole Delfina i te powtarzające się przejęzyczenia? Czy rzeczywiście nie pamięta faktów, o które pytają go członkowie komisji, czy też zasłania się niepamięcią? A członkowie komisji wciąż pytają i pytają, wciąż drążą i drążą...
Tego teoretycznego, nieprzyjemnego dla Michała Tuska zdarzenia nie będzie. Nie będzie zeznawać przed komisją śledczą w sprawie Amber Gold. Uchronił go dobry ojciec Donald Tusk.