Po naszej publikacji ministerstwo wydało najpierw lekko bełkotliwe oświadczenie, z którego wynikało, że biedne służby prasowe nie mają pojęcia, jaką przyjąć linię obrony, a potem wszyscy czekali na to, co powie On, czyli Szef wszystkich Szefów, czyli Donald Franciszek Tusk po powrocie z nart.
Premier wrócił i na konferencji prasowej pytany przez naszych dziennikarzy o ocenę zjawiska "rządowym samochodem wożę sobie rodzinkę" powiedział: "Sytuacja nie jest jednoznaczna. Cichocki to człowiek o kryształowej uczciwości. Ale urzędnik państwowy powinien być szczególnie wyczulony. Minister Cichocki nie będzie już korzystał w ten sposób z tego samochodu. Ta zbrodnia jest mało poruszająca. (...) Tak czysto po ludzku trzeba się zastanowić, czy minister w drodze do swojej pracy mógł, powinien wozić swoje dzieci".
Premier wszystko to powiedział po swojemu, czyli z urzekającym wdziękiem, lekko i tonem lekkiej pobłażliwości wobec podwładnego. Przy okazji załatwił sobie prawdopodobnie dozgonną lojalność ministra (choć z tym do końca nigdy nie wiadomo). Premier ugrał więc swoje (oklaski), ale co ugrało nasze państwo? Otóż do urzędników RP poszedł wyraźny sygnał: możecie! Możecie, tylko nie przesadzajcie! Trochę sobie tak państwowego poużywajcie, bo przecież państwowe. Tak sobie trochę chapnijcie. Tylko pamiętajcie, żeby wasze zbrodnie nie były zbyt "poruszające". Bo w tym kraju swoi nie muszą ponosić konsekwencji