Robi się to tak. Jeśli jesteśmy ważnymi politykami i mamy szefa CBA, który nas wkurza, bo nam bruździ, to chcemy go odwołać. Szukamy więc powodu, może być bezsensowny. Nie, nie, przepraszam, nie my szukamy powodu, bo my jesteśmy politykami i nie możemy. Może to zrobić apolityczna (?) prokuratura.
Prokuratura działa. Wszczyna śledztwo w sprawie, stawia zarzuty i to wystarczy, żeby szefa CBA wywalić ze stanowiska (tak stało się z Mariuszem Kamińskim). Biedny prokurator z takim aktem oskarżenia niestety musi iść do sądu. Sąd patrzy na ten akt i ma trzy możliwości, może proces rozpocząć, może zwrócić akt oskarżenia do prokuratury w celu uzupełnienia bądź może prokuratorom powiedzieć, że ich akt oskarżenia jest dęty (sąd używa sformułowania "umorzyć postępowanie").
W przypadku Mariusza Kamińskiego oskarżonego o rzekome nieprawidłowości przy aferze gruntowej, do których miało dochodzić w CBA, sąd akt oskarżenia wyrzucił do kosza. To oczywiście tęgi policzek dla apolitycznych (?) prokuratorów. No i co z tego? Czyż cel nie został osiągnięty? Mariusz Kamiński, który bruździł niektórym politykom, nie jest już szefem CBA i już nie bruździ. Teoretycznie teraz powinien wrócić na to stanowisko, skoro wyrzucono go z niego na podstawie kłamliwych zarzutów. Kamiński nawet zadeklarował, że chętnie wróci.
Panie Kamiński, po co Pan deklarujesz? Nie po to tęgie prawnicze głowy wymyśliły koronkowy plan bezprawia zgodnego z prawem, żeby pan teraz na brużdżące stanowisko wracał...