"Super Express": - Krzysztof Wyszkowski wygrał w sądzie sprawę z Lechem Wałęsą...
Dr Sławomir Cenckiewicz: - Wyrok sprawił mi wielką satysfakcję. Przyjąłem go z ulgą... ale też z uśmiechem. Przede wszystkim dlatego, że jest pośrednim potwierdzeniem wszystkiego, co z dr. Piotrem Gontarczykiem napisaliśmy w książce "SB a Lech Wałęsa".
- Nie za dużo wyczytał pan między wierszami? Sąd wyraźnie powiedział, że w chwili obecnej historycy nie znajdują się w posiadaniu dowodu na współpracę Wałęsy z bezpieką w postaci pisemnego zobowiązania. Sądowi chodziło tylko o wolność badań naukowych.
- Całkowicie się nie zgadzam z pana interpretacją. Ktoś, kto przyglądał się temu procesowi, wie, że trzej świadkowie, których przesłuchiwał sąd, otrzymywali pytania tylko na okoliczność tego, czy Lech Wałęsa był agentem SB. Oprócz mnie byli to Janusz Stachowiak, major SB, który założył Wałęsie teczkę personalną jako TW "Bolek", oraz historyk dr Henryk Kula. Sąd odpytywał mnie przez trzy godziny.
Przecież Wyszkowski powiedział, że Wałęsa był nie tylko agentem. Powiedział, że był płatnym agentem, który za donoszenie dostawał pieniądze. Sąd mógłby go skazać za pomówienie. Nie zrobił tego. Na szczęście po wczorajszym wyroku można już mówić prawdę o przeszłości Lecha Wałęsy - o tym, że był traktowany przez SB jako tajny współpracownik o pseudonimie Bolek - nie narażając się na odpowiedzialność karną. Dodajmy też, że sąd powiedział, że istnieją dokumenty, którymi nie dysponował Sąd Lustracyjny w sierpniu 2000 r., kiedy orzekał, że Wałęsa nie był tajnym współpracownikiem. Fakty są bezsporne. Oczywiście, zakończony właśnie proces nie toczył się w trybie lustracyjnym. Dotyczył tylko tego, czy są podstawy źródłowe, że Wałęsa był kiedyś tajnym współpracownikiem i czy Wyszkowski miał prawo powiedzieć coś takiego. Zresztą powiedział to, zanim wydaliśmy z dr. Gontarczykiem naszą książkę. Częściowo linia obrony Wałęsy polegała na pytaniu: skąd mógł o tym wiedzieć przed książką?
- No właśnie, skąd?
- W świecie poważnej nauki nie jest to tajemnicą. Weźmy chociażby książkę Wasilija Mitrochina, archiwisty KGB, który uciekł na Zachód. W niej znajdują się dowody na to, że Wałęsa był "Bolkiem". Jest to książka, której jeszcze nikomu nie udało się podważyć, największe sławy światowej historiografii nie kwestionują zawartych w niej informacji. O tę książkę pytał mnie sąd w procesie Wyszkowski-Wałęsa.
- Co świadczy o tym, że Lech Wałęsa był "Bolkiem"?
- Wszystkie materiały Służby Bezpieczeństwa o charakterze ewidencyjnym nie pozostawiają żadnej wątpliwości co do tego. Poza tym sam wytwór pracy agenturalnej, czyli donosy wskazują, że "Bolkiem" mógł być tylko Wałęsa. Przypomnę też kwestię okoliczności kradzieży dokumentów związanych z Lechem Wałęsą i TW "Bolkiem" po 1992 r. Czy to nie znamienne, że służby specjalne, MSWiA i prokuratura szukają materiałów dotyczących TW "Bolka" i potem one wszystkie giną. Wyrwano kartki z teczek - to jest udowodnione. Tego nigdy nie badał Sąd Lustracyjny, choć dysponował dokumentacją wewnętrzną dotyczącą kradzieży dokumentów tajnego współpracownika "Bolka". Osoby, które brały w tym udział, miały postawione zarzuty karne, z których w wyniku nacisków prokuratura się wycofała.
- Wałęsa był jednym z najważniejszym ludzi Solidarności. Niejeden esbek musiał pracować nad zdyskredytowaniem go. Może wytworzono tyle "śmieciowych materiałów", że Wałęsa uznał, że najlepiej jest je po prostu wyrzucić do kosza, bo gdyby miał się ze wszystkich bzdur tłumaczyć - niedowiarkom nic by nie udowodnił?
- Przepraszam, w tak zadanym pytaniu pobrzmiewa niewiedza. Jak można sfałszować dziennik korespondencyjny, gdzie chronologicznie - od 1945 r. - wpisuje się poszczególnych tajnych współpracowników, nadając im kolejny numer? Myśli pan, że ktoś, kto 29 grudnia 1970 r. wpisywał Lecha Wałęsę jako TW "Bolka", zostawił wolne miejsce na dalsze zapiski, żeby szkodzić później Wałęsie, bo przewidział, że za dziesięć lat powstanie jakaś dziesięciomilionowa Solidarność i że on będzie jej przywódcą? Absurd. Poza tym, gdy w latach 1982-83 bezpieka chciała zaszkodzić Wałęsie, to wyprodukowała fałszywki - nie musiała gmerać w swoich archiwach. I my je znamy. Trzeba odróżnić fałszywki od dokumentów, które są potwierdzeniem zwerbowania Wałęsy w latach 70.
- Wydał pan właśnie książkę "Anna Solidarność. Życie i działalność Anny Walentynowicz na tle epoki (1929-2010)". Tragicznie zmarła bohaterka Sierpnia '80 też zarzucała Wałęsie przeszłość agenturalną...
- Po raz pierwszy publicznie oskarżyła go o to na wiosnę 1981 r. Orzeczenie sądu oddaje jej cześć. Miała rację.
- Donald Tusk, tak jak pan, jest z wykształcenia historykiem, ale mówi, że nie wolno brukać legendy przywódcy wielkiego ruchu.
- Premier i ja jesteśmy wychowankami tego samego profesora - Romana Wapińskiego. Uczył on jego, a później mnie służby dla prawdy historycznej i nieoglądania się na to, co mówią współcześni politycy. Ktoś, kto studiował przez pięć lat historię, nie może wygadywać takich rzeczy jak premier. To jest różnica pomiędzy Polską a krajami zachodnich demokracji. Premier mówi, że czegoś nie wolno robić?!
- Chodzi mu o to, że nie wolno w sensie moralnym...
- Nie tylko. Mówił też, że jeżeli historycy IPN nie zaprzestaną poruszania pewnych tematów, to pieniądze dla instytucji zostaną ograniczone. Czegoś takiego nie było i nie będzie na Zachodzie. Czy Barack Obama robi konferencje prasowe na temat tego, że powstały książki, w których jest napisane, że nie urodził się na terenie Stanów Zjednoczonych, więc prezydentem jest bezprawnie? Albo czy słyszał pan, żeby jakiś polityk apelował do księgarzy, żeby nie sprzedawali takich książek?
Sławomir Cenckiewicz
Historyk, autor m.in. książki "SB a Lech Wałęsa", ostatnio wydał "Annę Solidarność"