Super Express: Członkowie wybrani, komisja „lex Tusk” jednak zacznie działać przed wyborami, jest pan zaskoczony?
Marek Sawicki: Nie jestem zaskoczony. Wielokrotnie mówiłem, że przed wyborami komisja powstanie.
- Mimo, że posłowie PiS twierdzili ostatnio, że nie wystarczy na to czasu?
- Mimo, że Marek Ast mówił, że nie powstanie i mimo że część PiS-u chciała się z niej wycofać. Przecież to była prestiżowa sprawa dla prezydenta Andrzeja Dudy. Pierwszą ustawę podpisał, później szybko się z niej wycofał, złożył nowelizację, którą uchwalono. Gdyby więc teraz na jej podstawie nie powołano komisji, to praktycznie zignorowano by głowę państwa. Dlatego prezydent i jego środowisko bardzo mocno naciskali na to żeby tę komisję powołać. Została więc powołana, teraz jeszcze musi się ukonstytuować i uzyskać dostęp do informacji niejawnych. Ten proces trochę potrwa, ale jak się ABW zepnie, to w 2-3 tygodnie te certyfikaty wyda.
- Normalnie czeka się na nie przecież kilka miesięcy.
- W normalnej procedurze tak. Ja byłem jej poddawany wielokrotnie i na ogół trwa do trzech miesięcy. Wiemy jednak jakie mamy państwo.
- Jakie?
- Państwo, które jest na służbie jednej partii i jednego sekretarza. To państwo może zrobić wszystko. Jestem przekonany, że jeśli zajdzie potrzeba żeby członkowie komisji dostali certyfikaty w dwa tygodnie, to je dostaną.
- Czego możemy się spodziewać po pracach tej komisji do 15 października? Zaszkodzi opozycji w sposób realny?
- Ta komisja, tak jak prezydent Duda powiedział w swoim wystąpieniu, ma nie wyrokować czy wydawać orzeczenia, ale stygmatyzować. Zbierze się, określi kierunki prac, zagadnienia jakimi się będzie zajmowała i podporządkuje temu określone nazwiska. Wszystko jeszcze przed wyborami zostanie podane do publicznej wiadomości, co sprawi, że ostatnie trzy tygodnie kampanii będą związane z omawianiem „tych” nazwisk i „tamtych” tematów, a więc tak samo jak w przypadku referendum, będziemy mieli znów powrót do historii, a nie zajmowanie się sprawami bieżącymi czy rozwiązywanie obecnych problemów lub mówienie o przyszłości.
- PiS tą komisją odwraca uwagę od swoich kłopotów?
- Tak, odwraca uwagę od spraw, które są dzisiaj ogromnym obciążeniem dla Polaków i od tego, że tak naprawdę nie ma żadnych propozycji na przyszłość. Jesteśmy w szczycie kampanii, a PiS mówi, że dopiero ogłosi swój program wyborczy. Widać więc wyraźnie, że są w tych działaniach bardzo mocno spóźnieni, więc próbują przekierować uwagę Polaków na tematy im wygodne.
- Wracam do pytania o realne zagrożenie dla opozycji pracami tej komisji. Ono istnieje?
- Opozycji nie zaszkodzi. Wewnętrzne badania PiS są dla nich niepokojące, stąd ta zmiana taktyki, przyspieszenie kwestii związanych z komisją, stąd referendum.
- Jakie problemy próbuje dziś przed społeczeństwem ukryć partia rządząca?
- PiS nie jest w stanie sobie poradzić z wewnętrzną niespójnością. Trwają jeszcze targi o miejsca na listach, i mimo że znamy już tzw. jedynki, to nie sądzę, żeby z całością uporali się do końca tygodnia, a listy trzeba zarejestrować do 6 września. Wiemy natomiast, że mamy ogromny problem w kwestii zadłużenia państwa, które prawdopodobnie zdecydowanie przekroczy 2,4 biliona złotych. Zadłużenie poza budżetem wynosi około 420 mld zł, to są ogromne pieniądze. Gierek zadłużał, ale inwestował, a Jarosław Kaczyński zadłuża, ale nie inwestuje. Poziom inwestycji jest skrajnie niski. Premier Morawiecki krytykował nasze rządy, za to, że poziom inwestycji wynosił 20 proc. do PKB. Dziś wynosi 16 proc. i nie wiedzą jak sobie z tym poradzić. Zrezygnowali z pieniędzy z KPO, nie są w stanie dogadać się z Suwerenną Polską. (…)
- Jarosław Kaczyński tymczasem przekonuje wyborców, że Polska jest krajem „zasobnym” i będzie jeszcze zasobniejszym.
- Otóż pani redaktor… Jarosław Kaczyński kompletnie nie rozumie ekonomii. Polska jest zasobna długiem. A to, że Kaczyński pożycza pieniądze od moich dzieci i od moich wnuków i je teraz rozdaje? On nie rozumie, że to nie są wypracowane pieniądze, on nie wie, że trzeba je będzie zwracać.
Rozmawiała Kamila Biedrzycka