"Super Express": - Wyobraźmy sobie, że Jezus postanowił odwiedzić nasz kraj. Jakie wrażenie wywarłaby na nim Polska Anno Domini 2011?
Marcin Wolski: - Na pewno byłby głęboko zasmucony trwającym sporem, tym okropniejszym, że poziom emocji zagłuszył jego istotę. Ta polsko-polska kłótnia nie przypomina żadnej innej z naszej historii i nie dotyczy istotnych problemów społecznych czy ekonomicznych.
- Zatrwożyłby się sytuacją w Polsce?
- Nie jestem na tyle skrajną osobą, żeby wierzyć, że Chrystus jest Polakiem, ale na pewno byłby zafrasowany stanem spraw publicznych w naszym kraju. Z jednej strony widzimy ucieczkę od problemów w sferę postpolityki, co prowadzi do prób wykluczenia pewnej części polskiego społeczeństwa. To powoduje, że ta grupa burzy się i demonstruje.
Patrz też: Polacy MAJĄ DOŚĆ ŻAŁOBY smoleńskiej i uważają, że czas ją skończyć
- Co by szczególnie Go zasmuciło?
- W okresie świątecznym w wielu rodzinach przyjęte jest, że zapomina się o dzielących nas konfliktach i siada się do wspólnego stołu. Nasze polsko-polskie sprawy zaszły tak daleko, że dziś trudno sobie takie pojednanie wyobrazić. Jesteśmy jednak krajem cudów, a dodatkowo w sukurs przyszedłby nam Jezus, zaproszony do Warszawy przez waszą redakcję. Myślę, że znalazłby sposób, żeby cudu pojednania dokonać. Nie wiem, do jakich środków by się uciekł. Może sprowadziłby jakieś nowe plagi, bo wiemy, że Polacy w trudnych chwilach potrafią być razem?
- Nie jestem pewien, czy nawet sam Jezus byłby w stanie zażegnać ten szalejący w Polsce konflikt...
- Bóg jest przecież wszechmocny, w związku z tym ma szereg opcji, łącznie ze sposobem, który nikomu z nas by się nie spodobał, tzn. takim, jakiego użył w Sodomie i Gomorze, czyli ich unicestwieniem. Przypomnę jednak, że potrafi także uśmierzyć ból, a więc burzę w naszych rozumach i sercach także mógłby uciszyć. Pytanie, czy by chciał.
- Mam jednak cały czas wrażenie, że ten nasz wewnętrzny spór zaszedł już tak daleko, że nawet boska interwencja niewiele by tu wskórała.
- Tak naprawdę nie jest on aż tak wyjątkowy, bo spory o podobnej sile już się u nas przetaczały. Pamiętamy choćby wielki spór w okresie międzywojennym między endecją i sanacją, który nie wygasł nawet w obliczu ekstremalnego zagrożenia, jakie pojawiło się w 1939 roku. Różnica polega jednak na tym, że wtedy nie było podejrzenia, że ten konflikt był podsycany z zewnątrz. Czegokolwiek byśmy nie powiedzieli o II RP, był to kraj suwerenny. A teraz?
- Co by Chrystus powiedział na temat polskiej wiary, która nierzadko jest wiarą bezrefleksyjną i podszytą parafiańszczyzną?
- Trudno powiedzieć, bo podejrzewam, że ilu ludzi, tyle wiar. Żyjemy w bardzo dziwnych czasach. W okresie międzywojennym mieliśmy masy pogrążone w bezrefleksyjnej obrzędowości, a z drugiej strony prawie pozbawione wiary elity. Obecnie sytuacja się odwróciła. W tej chwili zdecydowanie więcej niż w pierwszej połowie XX wieku znajdziemy wierzących intelektualistów. Natomiast znacznie więcej ludzi z prostego ludu albo w ogóle zrezygnowało z tej wiary albo traktuje ją jako magiczno-rytualne uzupełnienie życia. Prawdopodobnie więc byłby głęboko zafrasowany.
- Mówi się, że Polska to najzagorzalszy katolicki kraj Europy. Potwierdziłby to sam Jezus?
- Oczywiście, nic nie dzieje się w próżni, dlatego jeśli zderzymy siłę wiary w Polsce z Europą Zachodnią, gdzie jedyna żywa wiara to islam i z Europą na wschód od Bugu, gdzie mimo poparcia władzy ta wiara w najlepszym przypadku sięga 5 proc. społeczeństwa, to z punktu widzenia Opatrzności Polska jest rajską wyspą.
- Nie byłby zafrasowany tym, co działo się przed Pałacem Prezydenckim wokół krzyża?
- Nie uważam, że stawianie krzyża w tym miejscu było najlepszym pomysłem, ale przypomnę, że dopiero perspektywa jego usunięcia i stworzenie z tego krzyża problemu nakręciły tę obłędną spiralę nienawiści. Rządzącym zawsze mniej wolno, bo mają znacznie więcej siły, a w sytuacji, kiedy jedni biją, a drudzy są bici, ja zawsze najpierw pytam, kto jest bity, a potem pytam dlaczego.
- Jezus musiałby się pojawić incognito? Nasza racjonalna kultura mogłaby go nie przyjąć z otwartymi rękoma.
- Ponieważ istnieje u nas duży kult cudzoziemców, to już sam fakt, że pojawia się obcokrajowiec, wywołałby pozytywne reakcje. Wbrew temu, co się o nas mówi, wobec gości nadal jesteśmy życzliwi. Oczywiście wyobrażam sobie reakcje. Jedni by sugerowali, że jest fałszywym Mesjaszem, inni - że to on we własnej osobie. Jeszcze inni zapytaliby, co właściwie tu robi, a pan Palikot zdziwiłby się, kto dał mu wizę.
- Nawet jako cudzoziemiec nie miałby chyba lekko...
- Proszę zauważyć, że Jezus nigdy nie miał łatwo. Kiedy nauczał na ziemi, poparcie miał raczej śladowe. Jedyny krótki wybuch entuzjazmu miał miejsce w czasie jego wjazdu do Jerozolimy i to tylko dlatego, że myślano, że jest wojownikiem, który przybywa jako wyzwoliciel spod jarzma rzymskiego. Pamiętajmy też, że w zasadzie umierał w samotności. Miał przeciwko sobie arystokrację jerozolimską, namiestnika rzymskiego i wreszcie tłum, który wolał uniewinnić oprycha, a nie jego. Sytuacja była więc ekstremalnie trudna, a to, co dzieje się dziś, byłoby dla niego kaszką z mlekiem.
- Przez wielu intelektualistów Jezus traktowany jest jako uosobienie człowieka lewicy. W naszym polskim piekiełku nie stałby się celem ataków prawicy?
- Jezus mimo wszystko nie był rewolucjonistą. Teologia wyzwolenia zawiera pewne nadużycie. Chrystus opowiadał się przeciwko nierównościom społecznym, ale z drugiej strony był zwolennikiem legalizmu. W końcu "Bogu co boskie, cesarzowi co cesarskie". Co więcej, biorąc za swoich zwolenników celników, uważał, że również ta znienawidzona część społeczeństwa zasługuje na miłosierdzie boskie. Jeśli już, to Chrystus był nie teologiem wyzwolenia, ale teologiem solidaryzmu społecznego. Wrażliwość na krzywdę ludzką nie jest jednoznaczna z tożsamością lewicową.
- Z jakim przesłaniem by przybył?
- Kiedy pojawił się ponad 2000 lat temu, miał konkretną misję do wypełnienia. Co chciałby dziś powiedzieć? Może to, co jeden z filozofów: że wiek XXI będzie albo wiekiem religii, albo nie będzie go w ogóle.
Marcin Wolski
Pisarz, dziennikarz i satyryk