- O co toczy się ta wojna?
- Premier chyba dał się podpuścić "Gazecie Wyborczej", która od lat prowadzi wojnę z kibicami. To środowiska bardzo sobie wrogie. Kibice często odwołują się do haseł patriotycznych i konserwatywnych, a te w "Wyborczej" nie są mile widziane. Tusk miał też pewnie nadzieję na pewien PR-owy zysk. Ponieważ kibice mieli już doprawioną gębę, to on walcząc z kimś niepopularnym, miał w planach zyskać poparcie.
- Plan się premierowi udał?
- Tylko na początku. Ale ostatnio sprawa zaczęła mu się wymykać spod kontroli. Okazało się, że środowiska kibicowskie mają dużo szersze poparcie, niż to się PR-owcom Tuska wydawało. To poważna siła społeczna. Premier sądził, że ma do czynienia z kilkuset tysiącami ludzi, a tak naprawdę nadział się na rzeszę kilku milionów. Co więcej, przedstawiciele innych dziedzin sportu zaczęli się solidaryzować z tym protestem. Bardzo dobra organizacja kibiców, umiejętność robienia demonstracji, zaczęły premierowi zabierać poparcie i paraliżować kampanię. Ci, co mieli być ofiarami jego kampanii PR-owej, nagle zaczęli mu ją demobilizować.
- Premier jednak nie chce walczyć z konserwatywnymi poglądami kibiców, tylko z ich chuliganerią.
- Zdumiewające, że z tą chuliganerią zaczął walczyć, gdy fala groźnych incydentów już opadła i to sami kibice zdusili większość z nich. Nie twierdzę, że są tam same anioły. Jest wielu ludzi groźnych i przestępców. Ale łatwo było ich zidentyfikować - to ci najgłośniejsi, o dość specyficznym wyglądzie. Jak dziś robią burdy, to poza stadionami. Zresztą tacy się znajdą w każdym środowisku. Liczba bandytów wśród kibiców jest taka sama, jak wśród członków rządu czy wśród dziennikarzy. Zawsze trafi się jakaś czarna owca.
- To dobrze, że obie strony spotkały się wczoraj przy "okrągłym stole"?
- Rozmawiać zawsze warto. O ile jednak jest coś takiego jak rząd państwa, to nie ma rządu kibiców. Jedni wymiękną, inni stwardnieją, ci się poddadzą rządowej propagandzie, a tamci nie. Nietrudno znaleźć kibica, który podpisze z premierem jakąś umowę. Tymczasem z najważniejszych reprezentantów tego środowiska jeden siedzi w więzieniu, a z drugim premier nie chce się spotkać. Zmienić coś może tylko realne działanie, a nie demonstracyjne rozmowy.
Tomasz Sakiewicz
Redaktor naczelny "Gazety Polskiej"