Posłanka PiS wytoczyła Lisowi w ubiegłym roku proces o artykuł "Bulterierka Prezesa". Sąd okręgowy uznał, że publikacja narusza dobra osobiste posłanki i dziennikarz musi ją przeprosić, a także zapłacić 40 tys. zł zadośćuczynienia. Lis nie pojawiał się w ogóle na rozprawach, a po zaocznym wyroku bronił się, że nie otrzymał żadnego wezwania. - Od razu prostuję. O tym, że był proces, dowiedziałem się po wyroku. Zawiadomienie poszło na zły adres. Będzie wniosek o proces od nowa - zapowiedział wtedy Lis. W trakcie postępowania wyszło na jaw, że sąd wysyłał zawiadomienia, a odbierała je żona dziennikarza - Hanna Lis (48 l.). Z akt sądowych wynika, że nie przekazywała ich mężowi.
Zgodnie z deklaracją Tomasz Lis i jego prawnicy odwołali się do Sądu Apelacyjnego w Warszawie. A ten wydał 12 stycznia korzystny dla niego wyrok. "Powoływanie się przez pozwanego Tomasza L. (.) na okoliczności związane z niedoręczeniem przesyłki może jednak okazać się usprawiedliwione. Oczywiście wymaga to wykazania, że do doręczenia w rzeczywistości nie doszło i że pozwany nie zawinił" - czytamy w uzasadnieniu wyroku. Oznacza, to że sprawa wraca na wokandę sądu okręgowego, a świadkiem w sprawie będzie Hanna Lis. Sąd bowiem musi ustalić, czy żona przekazała dziennikarzowi sądową korespondencję, czy też nie.
Zobacz: Hanna Lis będzie jak Ibisz