Adrian Zandberg

i

Autor: SUPER EXPRESS Adrian Zandberg

Zandberg oskarża

Rzeź powiatowych szpitali. Wszystkiemu winny PiS

2023-04-29 5:21

Polska się starzeje. Miliony starszych Polaków mieszkają na wsi i w mniejszych miastach. Oni nie przeprowadzą się nagle gremialnie do metropolii. Szpitale powiatowe dają im dziś to elementarne poczucie bezpieczeństwa. Warto rozmawiać o tym, jak je zreformować, jak wkomponować w racjonalny, ogólnopolski system. Ale bezczynnie przyglądanie się, jak kolejne zagłodzone oddziały padają, to nie jest żadna reforma. To jest rzeź - pisze w najnowszym felietonie dla "Super Expressu" Adrian Zandberg.

Powiatowa rzeź

Na ile są zadłużone polskie szpitale? Nikt tak do końca tego nie wie. Ministerstwo Zdrowia nie publikuje na bieżąco tych danych. Na początku pandemii długi były liczone w miliardach. W najgorszej sytuacji są małe szpitale powiatowe. Te najbliżej ludzi.

Posłanka Marcelina Zawisza relacjonowała mi ostatnio poruszające spotkanie w Głubczycach. Tamtejszy szpital jest w najgorszej sytuacji finansowej od 20 lat. Nie jest wyjątkiem - sytuacja wygląda podobnie na całej Opolszczyźnie. W zeszłym roku szpitale podniosły minimalne pensje, ale nie dostały na to dodatkowych pieniędzy, więc budżety przestały się spinać. "Mechanizm jest taki, że najpierw zamykają porodówkę, po porodówce znika ginekologia, potem chirurgia, bo już się nie opłaca. Na koniec z najprostszym problemem trzeba jechać do stolicy województwa" - mówiły pielęgniarki. Szpitale, żeby przetrwać, tną koszty - trochę jak zwierzę, które odgryza sobie nogę, żeby uciec z pułapki. Znika to, co w wycenach usług się "nie opłaca" - czyli na przykład chirurg, który składał nogi po złamaniach. Finanse wielu placówek są tak marne, że banki nie chcą im już udzielać kredytów. Szpitale biorą więc chwilówki w parabankach.

W rządzie podchodzą do tego tak, jakby wszystko szło zgodnie z planem. Być może taki jest cichy plan PiS. Tylko ten plan oznacza, że z zawałem, z porodem, z banalną złamaną ręką - ze wszystkim trzeba będzie jechać sto kilometrów od domu.

Dwa lata temu wywalczyliśmy europejskie pieniądze na szpitale powiatowe. Lewicy udało się wynegocjować wpisanie ich do KPO. Te pieniądze powinny być w Polsce. Mogły już trafić do szpitali powiatowych. Niestety, zamiast porodówki w Głubczycach rząd wybrał bezsensowną awanturę o stołki dla kolegów ministra Ziobry.

Jednostki powiatowe nie będą nigdy konkurować z wojewódzkimi. Trzeba patrzeć realistycznie: z oczywistych względów nie będzie w nich większości oddziałów, nie da się tam robić specjalistycznych operacji. Chodzi jednak o podstawowe bezpieczeństwo. O to, żeby pacjent miał w okolicy oddział ratunkowy, do którego może szybko dojechać. Żeby rodzice mieli blisko do dziecka, kiedy się rozchoruje. A emerytka ze wsi nie musiała tłuc się trzy godziny PKS-em, żeby odwiedzić chorego męża.

Chodzi wreszcie o miejsce, w którym można przeprowadzić zabiegi i badania. Do tego nieraz nie potrzeba nawet lekarza. Wystarczy sprzęt i pracownik techniczny na miejscu - tak, żeby było komu przesłać wynik do opisu przez specjalistę z dużego ośrodka. Kiedy powiatówki znikną, na wsiach i w małych miastach będzie jeszcze trudniej o diagnostykę.

Polska się starzeje. Miliony starszych Polaków mieszkają na wsi i w mniejszych miastach. Oni nie przeprowadzą się nagle gremialnie do metropolii. Szpitale powiatowe dają im dziś to elementarne poczucie bezpieczeństwa. Warto rozmawiać o tym, jak je zreformować, jak wkomponować w racjonalny, ogólnopolski system. Ale bezczynnie przyglądanie się, jak kolejne zagłodzone oddziały padają, to nie jest żadna reforma. To jest rzeź.