Niebezpieczny projekt
Na początek przypomnieć trzeba dwa podstawowe fakty.
Po pierwsze – znaczące ograniczenia wolności obywatelskich, w tym wolności słowa, a tym samym głoszenia poglądów politycznych różnego rodzaju, mogą być w Polsce wprowadzone jedynie tymczasowo i jedynie podczas obowiązywania któregoś ze stanów nadzwyczajnych. Po drugie – Polska nie jest z nikim w stanie wojny i nie obowiązuje u nas w tej chwili żaden ze stanów nadzwyczajnych.
Rząd tymczasem przedstawił swój projekt ustawy „o szczególnych rozwiązaniach w zakresie przeciwdziałania wspieraniu agresji na Ukrainę oraz służących ochronie bezpieczeństwa narodowego” wraz z autopoprawką. To ten projekt, który przewiduje karę do 20 mln zł za import rosyjskiego węgla do Polski oraz kary minimum 3 lat pozbawienia wolności za naruszenie unijnych sankcji, zawartych w odpowiednich rozporządzeniach UE. I tak jak covidowa specustawa wprowadzała rozwiązania, które nie powinny działać bez stanu nadzwyczajnego, tak i ta ustawa idzie tą drogą.
Pomijam niewyjaśnienie przez projektodawców, czym i jak uzupełnić brakujący węgiel (polskie wydobycie nie wystarczy), który był wykorzystywany głównie przez indywidualnych odbiorców. Ważniejszy jest wątek projektu dotyczący stosowania sankcji wobec firm i osób. Mowa tam o zastosowaniu środków sankcyjnych, określonych w dwóch rozporządzeniach Rady UE, z 2006 i 2014 r., dotyczących reżimów białoruskiego i rosyjskiego. Ustawa daje możliwość ministrowi spraw wewnętrznych dopisania do listy sankcyjnej osób, które dysponują odpowiednimi zasobami i bezpośrednio lub pośrednio wspierają agresję Federacji Rosyjskiej na Ukrainę albo – uwaga – „wobec których istnieje prawdopodobieństwo wykorzystania w tym celu posiadanych przez nie środków finansowych, funduszy i zasobów gospodarczych”. To ostatnie rozwiązanie jest wymierzone, jak można zakładać, w Rosjan mieszkających w Polsce. Można się natomiast zastanawiać, kto to „prawdopodobieństwo” będzie weryfikował i jak zapewnić, żeby to rozwiązanie nie zostało wymierzone w przypadkowe osoby albo firmy.
Jednak w rządowej autopoprawce znalazło się rozwiązanie jeszcze dalej idące: na liście osób lub podmiotów objętych sankcjami można się znaleźć ze względu na uznanie, że zagraża się bezpieczeństwu narodowemu. Ponieważ wpisu dokonuje minister spraw wewnętrznych decyzją administracyjną, od której nie przysługuje tryb odwoławczy (można jedynie próbować szczęścia przed sądem administracyjnym, ale to inna bajka), daje to rządzącym przepotężne narzędzie do uderzenia praktycznie w każdego. Oczywiście również w obywatela polskiego, ponieważ żadnego ograniczenia wedle kryterium obywatelstwa ustawa nie zawiera.
Może stoją za tym dobre intencje. Może. Choć po siedmiu latach rządzenia trudno mi w to uwierzyć.