"Super Express": - Co po roku kryzysu można powiedzieć o gospodarce światowej?
Prof. Krzysztof Rybiński: - Pod koniec 2008 r. największe banki centralne świata rozpoczęły drukowanie pieniędzy na niespotykaną skalę, a rządy wielu krajów mają deficyty budżetowe największe od czasów II wojny światowej. Załamanie popytu sektora prywatnego wypełnił częściowo popyt publiczny w postaci wzrostu wydatków rządowych. I dlatego zamiast głębokiej i długiej recesji mamy recesję jednoroczną. W przyszłym roku globalna gospodarka powinna być w fazie wzrostu, ale w przyszłości wzrost gospodarczy będzie pod presją olbrzymich długów publicznych, których narobiliśmy, walcząc z recesją w 2009 r.
- Jak na kryzys zareagował polski rząd?
- Zrobił bardzo niewiele, zaczął działać zbyt późno. Rząd próbował pomóc firmom, by nie zwalniały pracowników, lecz by wykorzystały inne formy przetrwania okresu niższej sprzedaży. Firmy rzadko z tego korzystają. Podobnie jest z poręczeniami dla banków. Zgodnie z medialną retoryką premiera i ministra finansów Polska w odróżnieniu od innych krajów miała nie zwiększać wydatków budżetowych, aby nie doprowadzić do silnego wzrostu zadłużenia. Fakty mówią co innego. Jeśli spojrzymy na rządowy projekt budżetu na 2010 r., widać, że wydatki sektora finansów publicznych wzrosną między rokiem 2008 i 2010 z 42 do 47,5 proc. PKB. Inne kraje przyjęły specjalne programy wspierające kupno nowych samochodów (Niemcy) czy inwestycje w nowe technologie i infrastrukturę (USA). W Polsce mamy prawo, które tak reguluje wydatki, że rosną one "same".
- Deficyt budżetowy i dług publiczny wciąż rosną. Czy w walce z nimi rząd ma jakąś strategiczną politykę gospodarczą?
- Nie. Choć powstał dokument "Polska 2030 - Przyszłość zaczyna się dziś", który definiuje zagrożenia cywilizacyjne stojące przed Polską, ale w żadnych materiałach rządowych nie ma poważnych odniesień do tego dokumentu. Rząd sprawdził się tylko w jednej dziedzinie gospodarczej - sprawnie wydawał fundusze unijne. Poza ustawą o emeryturach pomostowych nie podjęto żadnych ważnych reform gospodarczych. Zamiast tego mieliśmy wiele działań z obszaru kreatywnej księgowości, jak przesunięcie części deficytu do Krajowego Funduszu Drogowego i ZUS, który sam pożycza pieniądze w bankach, jak próba przesunięcia składek do ZUS.
- Jednak nasza gospodarka trzyma się całkiem nieźle. Wciąż nie ma recesji, a nawet mamy lekki wzrost.
- Gospodarka świetnie poradziła sobie w czasach kryzysu. Przedsiębiorstwami rządzą prywatni właściciele, którzy potrafią szybko dostosować się do zmieniających się warunków. Słaby złoty pomógł eksporterom. Konsumenci cały czas wydają pieniądze. Sondaże mówią, że Polacy na razie nie odczuwają kryzysu. Ale finanse publiczne cały czas są w poważnej zapaści. Powód? Polityków interesuje ich własna popularność, a nie finanse państwa.
- Innym zagrożeniem jest starzenie się polskiego społeczeństwa. W przyszłości może nie być pieniędzy na emerytury.
- Dobrą sytuację demograficzną mamy jeszcze przez dekadę. Później pokolenie, które teraz wchodzi w ostatnią dekadę życia zawodowego, przejdzie na emeryturę i będzie dużym obciążeniem dla systemu finansów publicznych, bo młodych ludzi będzie coraz mniej.
- Jak temu przeciwdziałać?
- Przede wszystkim trzeba wydłużyć wiek emerytalny i zrównać go dla kobiet i mężczyzn, bo dziś kobiety są skazane na śmiesznie niskie emerytury. Musimy również znieść przywileje rolnicze, branżowe i mundurowe, by każdy obywatel miał te same prawa emerytalne. Dlaczego urzędnik w mundurze ma wiek emerytalny radykalnie niższy i wyższą emeryturę od urzędnika bez munduru? Te kwoty idą w dziesiątki mld zł. To jeden z polskich absurdów, odziedziczonych po komunizmie. Bez tych zmian nie ma szans na poważną reformę finansów publicznych. Inny problem polega na tym, że ponad połowa pomocy społecznej w Polsce trafia do ludzi zamożnych bądź średnio zamożnych, a nie do biednych. Ci pierwsi konsumują więcej leków, dlatego otrzymują do nich większe dopłaty. To niesprawiedliwe.
- Nie wspomniał pan o prywatyzacji. Zanosi się na kolejną porażkę ministra Grada. Pewnie nie będzie 40 mld zł z prywatyzacji do końca przyszłego roku. Czy wpłynie to na stan finansów publicznych?
- Prywatyzacja niczego tu nie zmieni. Problem narastającego długu jest trwały. Podobnie deficyt, który podchodzi już pod 100 mld zł. On nie zniknie, nawet gdy gospodarka przyspieszy. Dzięki prywatyzacji kupujemy sobie tylko rok spokoju. Bez reform deficyt i tak będzie rósł 70-80 mld zł rocznie. Tak samo dług.
- A czy prywatyzacja, choćby częściowa, może rozwiązać kłopoty służby zdrowia lub szkolnictwa wyższego?
- Prywatyzacja nie jest lekarstwem na wszystkie choroby, zresztą nie do każdej choroby trzeba podawać antybiotyk. Są też inne terapie. We wspomnianych instytucjach nie ma systemu dobrych bodźców, które skłaniałyby ludzi do takiej efektywności, jaka jest w sektorze prywatnym. Jeżeli ktoś znajdzie oszczędności, powinien w formie premii dostać część z nich. Wtedy będzie się opłacało szukać tych oszczędności i być bardziej efektywnym.
- Wszyscy pamiętamy zapowiedź premiera o wejściu do Eurolandu już w 2011 r...
Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju w raporcie z listopada prognozuje, że dług w Polsce za siedem lat zbliży się do poziomu 75 proc PKB. Jeśli w przyszłym roku nie ruszą reformy, dług będzie narastał i uniemożliwi nam wejście do strefy euro nie tylko wtedy, ale kiedykolwiek.
Krzysztof Rybiński
Profesor Szkoły Głównej Handlowej, były wiceprezes Narodowego Banku Polskiego