„Super Express”: – Sytuacja na granicy rosyjsko-ukraińskiej to fakt? Czy też może media ją wyolbrzymiają?
Romuald Szeremietiew: – Jeśli pod uwagę weźmie się to, czym militarnie dysponuje Federacja Rosyjska, a czym Ukraina, jakie jest zachowanie Zachodu, wobec tego, co dzieje się na granicy, to wydaje się, że Rosja nie powinna wszczynać wojny. Byłoby to z jej strony bardzo ryzykowne przedsięwzięcie. Wydaje się również, że Władimir Putin jest takim „delikatnym” agresorem. Co to oznacza? A to, że stara się zabrać tyle tylko, aby nie wywołać przy tym zdecydowanej kontrakcji ze strony Zachodu. To już wcześniej praktykował. Dlatego zabrał Gruzji dwie prowincje, ale przecież nie podporządkował jej, przynajmniej w pełni, Rosji. Ukrainie zabrał Krym, ale Zagłębie Donieckie ciągle zabiera – powiedziałbym – w ograniczonym sposób. Jest przy tym dla wszystkich jasne, że Rosja ma dość siły, by szybko pokonać Ukrainę. Gdyby tylko chciała.
– Chce Pan powiedzieć, że Rosja nie pożera, tylko czasem coś sobie ugryzie, a i tak wszyscy się jej boją?
– Kiedyś to tak opisałem… Putin to taki jegomość, który siedzi z łyżeczką przy europejskim kotle i co chwila coś sobie z niego podobiera. A wszyscy boją się, że za chwilę łyżeczkę zamieni na chochlę i zaczerpnie dużo więcej. Na razie Putin używa łyżeczki. Pojawia się pytanie: czy na Kremlu nie doszli do przekonania, że można użyć chochli?
– To możliwe. Skoro przy uszczknięciu Ukrainie Krymu reakcja świata była taka jaka była, trochę mi przypomina działania Hitlera, nie porównuję Putina do niego, broń Boże, to prezydent Rosji może pozwolić sobie na więcej. Może dla ratowania narodu rosyjskiego w Donbasie, Putin sięgnie po chochlę?
– Dobrze, że pan wspomniał o Adolfie, bo on też – nim doszło do wojny – też postępował, wypisz wymaluj, jak prezydent Putin. Przypomnijmy, że Hitler – przy werbalnym sprzeciwie Zachodu – zajął Nadrenię, Austrię, następnie zażądał Sudetów, a później wiadomo, czym to się skończyło.
– Jak stwierdził teoretyk sztuki wojennej Carl von Clausevitz, wojna jest przedłużeniem polityki prowadzonej innymi środkami. Mówiąc po chłopsku: gdy nie da się czegoś osiągnąć przez dyplomację, to się używa siły militarnej. Gdyby doszło, ze strony Putina i jego armii, do „braterskiej pomocy” w Donbasie, to raczej nie będzie to początkiem III wojny światowej. Warto wiedzieć, że Ukraina wprowadziła nie tak dawno do swego prawa możliwość uczestnictwa obcych armii w manewrach w tym państwie. To wonieje niezbyt przyjemnie.
– Sądzę, że Ukraina przez te kilka lat starała się wzmocnić swoje możliwości obronne. To, że pojawiły się w jej propagandzie wątki UPA, nam nie odpowiadające, jasno nawiązuje to antysowieckiej strony UPA. Widać, że wskazuje na wątek działań partyzanckich, określanych dziś jako działania asymetryczne, który jest w doktrynie obronnej i mocno tkwi w świadomości współczesnych Ukraińców. Gdyby doszło więc do otwartego konfliktu Rosja-Ukraina, to dla Moskwy jest oczywiste, że Ukraińcy podjęliby działania asymetryczne, a to jest groźna perspektywa. Eksperci wojskowości uważają, że konfliktu asymetrycznego nie można wygrać. Moskwa wie, że takich działań nie dałoby się spacyfikować. Determinacja Ukraińców w takiej sytuacji może dziś hamować zamiary Moskwy.
– Jest miejsce na partyzantkę na współczesnym polu walki?
– Oczywiście, że jest. Takie działania toczą się współcześnie w świecie na terenach zurbanizowanych i taki rodzaj konfliktu mamy wschodniej Ukrainy. Przecież to, co tam się dzieje, nie można nazwać regularną wojną. Tam mamy konflikt asymetryczny. Polega on na tym, że nie jest on drogą do natychmiastowego zwycięstwa, ale oznacza związania sił przeciwnika na określonym terytorium. W związku z tym atakujący ponosi coraz większe koszty tego typu operacji. Nie tylko w sensie militarnym, ale głównie gospodarczym i politycznym. Sankcje, które między innymi spadły na Rosję, to pośredni efekt tych działań asymetrycznych, które Ukraińcy podjęli w obronie swego państwa.
– Wspomina Pan o sankcjach. Prezydent USA zapowiedział, że jak armia rosyjska wjedzie na ukraińskie terytorium, to te sankcje będą dla Moskwy straszne, takie jakich jeszcze nie doświadczyła. Gdyby do tego doszło, to nie stanie się tak, że Rosja jedynego poplecznika może poszukać w Chinach?
– Być może Chiny by skorzystały na trudnej sytuacji Rosji. Nie sądzę jednak, aby chciały ją wspierać. One mają całkiem inną strategię polityczną od Rosji. Moskwa stawia na straszenie użyciem brutalnej siły militarnej, a Chiny wolą realizować swoje cele przez wymianę gospodarczą z Zachodem. Są zainteresowane przede wszystkim w tym, by szlaki komunikacyjne, którymi wysyłają swoje towary na Zachód, były drożne.
– Ano właśnie… Gdyby doszło do wojny rosyjsko-ukraińskiej... W mediach rosyjskich puszcza się „szczury” o tym, że wówczas mogłyby być zablokowane szerokie tory, których końcówkę mamy w Polsce. Chiny to drugi, po Niemczech, nasz partner gospodarczy. Wtedy by się nam dostało za popieranie Ukrainy…
– Oczywiście, że mogłoby dojść do czegoś takiego. Nie da się tego wykluczyć. Nie wiem tylko, czy Rosja odważyłaby się na blokowanie dróg przesyłu towarów Chinom. I tu nie chodzi o to, że bałaby się reakcji Polski, ale o to, że Chiny uznałyby takie działanie za nieprzyjazne wobec siebie. Pamiętajmy, że różnica potencjałów między Chinami a Rosją jest kolosalna. Na korzyść Chińczyków.
– Jako historyk wojskowości doskonale wie Pan, że w przeszłości bagatelizowano Rosję, carską i sowiecką, a potem niektórzy tego żałowali…
– Sygnałem do tego, że Rosja słabnie była wojna rosyjsko-japońska w latach 1904-1905, przegrana przez Rosję. Następstwem tego były rewolucje – lutowa i październikowa. Rosja sowiecka co prawda wygrała II wojnę światową, ale w „zimnej wojnie” z Zachodem sromotnie przegrała, ZSRR rozpadł się.
– Tak na koniec tej rozmowy i dla podsumowania… Wiadomo, że historycy – w przeciwieństwie do polityków – nie lubią gdybać, ale chciałbym Pana namówić na takie „prognozowanie”. Jak ocenia Pan prawdopodobieństwo, że dojdzie do „normalnej” wojny rosyjsko-ukraińskiej?
– Jest to możliwe tylko wtedy, gdy na Kremlu dojdą do wniosku, że po co podbierać z kotła łyżeczką, skoro można użyć chochli. Jeśli oczekuje pan ode mnie, że prawdopodobieństwo nie/wybuchu wojny oceniam na ileś tam procent, to czegoś takiego nie powiem…
– To inaczej: czy prawdopodobieństwo, ryzyko wybuchu wojny jest większe czy mniejsze od tego, że do takiej wojny nie dojdzie?
– Trzeba wciąż obserwować sytuację na granicy ukraińsko-rosyjskiej i raczej obawiać się tego, że zagrożenie wojną jest większe niż mniejsze.