Ryszard Petru: Ten kurs się nie utrzyma

2011-08-04 4:00

Czy Polacy powinni bać się o swoje kredyty we frankach? - pytamy Ryszarda Petru, ekonomistę, przewodniczącego Towarzystwa Ekonomistów Polskich.

"Super Express": - W USA politycy dogadali się w sprawie limitu długu, Bank Szwajcarski lekko, ale jednak zareagował na rynku. Spodziewa się pan po tym widocznego tempa spadku franka szwajcarskiego?

Ryszard Petru: - Tu wchodzi w grę zbyt wiele czynników. Szczerze mówiąc, trudno być optymistą po tym, kiedy w USA przyjęto większy limit długów, a rynki zareagowały i tak negatywnie po gorszych danych tamtejszej gospodarki. Doszło do sytuacji, w której reakcje rynków finansowych oderwały się od fundamentów. Rynki obawiają się, czy politycy w USA będą w stanie dogadać się w przyszłości, a gospodarka zwalnia. Europa jest zadłużona. I daje to paniczną ucieczkę do bezpiecznych aktywów, czyli m.in. franka szwajcarskiego i złota.

- To ucieczka do bezpiecznych aktywów czy raczej gra spekulacyjna?

- Wszystkie trzy czynniki naraz: panika, gra i owczy pęd. Rynek nie wie, co się dzieje, szuka bezpiecznych miejsc do inwestowania. I znajduje złoto i franka. Z tym, że złoto jest takim tradycyjnym kruszcem spekulacyjnym, a frank jednak walutą istniejącego kraju.

- Właśnie. Szwajcarzy już narzekają.

- Zbytnie umocnienie franka zabije ich gospodarkę. Nie może się więc utrzymać w dłuższej perspektywie czasu. To zarżnie eksport. Zarżnie też turystykę, która choćby w zimie ma tam olbrzymie znaczenie. W efekcie Szwajcaria będzie miała problemy, przestanie się więc opłacać inwestować we franka i może być wahnięcie w drugą stronę.

- Nie grozi nam, że przy mantrze o franku, który musi spaść po jakimś czasie, okaże się, że na dłuższy czas przystanął na wysokim poziomie?

- Bardzo, bardzo mało prawdopodobny, choć nie można go zupełnie wykluczyć. Problem w tym, że inwestorzy zaczęli traktować franka trochę jak złoto.

- Czyli w praktyce jak?

- Kupują go, żeby go trzymać. Obstawiałbym jednak, że wariant, o którym pan mówi, nie jest realistyczny właśnie dlatego, że za frankiem stoi realna gospodarka. Tu zagrała suma czynników największych gospodarek i złe zachowania polityków w USA i Europie.

- Spodziewa się pan, że Bank Szwajcarski będzie tu jakoś aktywniej przeciwdziałał?

- Nie sądzę. W przeszłości podejmował już różne interwencje, a frank nadal się wzmacniał. Pole manewru mają więc mocno ograniczone. Zbyt mały kraj, zbyt mała waluta.

- Pozostaje im tylko czekać?

- Bez przesady, jakieś pole manewru mają. Wczoraj zareagowali. Jeżeli już, to spodziewałbym się jednak interwencji połączonej największych banków świata: europejskiego, amerykańskiego FED, banku Japonii i ewentualnie banku Anglii.

- W Polsce zainteresowanie kursem franka bierze się z kredytów mieszkaniowych. Przy rekordowych kursach franka raty kredytów w złotym i tak są wyższe. Może coś jest nie tak z kredytami w polskiej walucie?

- Cóż, niezależnie od kursów stopa kredytowa we frankach jest bardzo niska. Stąd ta różnica. Nie można też zapominać, że wzrósł nam w Polsce kapitał. Obstawiam, że w dłuższej perspektywie czasu frank w relacji do złotego wróci do normalnego poziomu.

- W dłuższym czasie złoty osłabił się i do franka, i do euro, pomimo kłopotów strefy euro. Choć podobno z naszą sytuacją nie było aż tak źle...

- Wobec franka to co innego. To co się dzieje wobec euro, świadczy raczej o stabilności naszej gospodarki. Obrywamy raczej za relacje euro do franka. To chyba pierwszy kryzys, który dotyczy nas bardzo pośrednio. Jak na taki kryzys, jak mamy obecnie, zmiany złotego wobec euro nie są aż tak duże.