"Super Express": - Polska polityka to mrówcza praca ekspertów i intelektualistów nad najlepszym programem dla Polski czy raczej realizacja wizji nieomylnych liderów partyjnych i walka na wizerunek medialny?
Prof. Ryszard Legutko: - Polska i europejska polityka nie jest szczególnie intelektualna w tym sensie, że partie polityczne nie kierują się specjalnie zamówionymi programami. To nas odróżnia od polityki amerykańskiej, która znacznie bardziej korzysta z usług profesorów, znawców przedmiotu, analityków. Kolejnym ekipom rządowym i ich programom można przypisać wręcz konkretne nazwiska intelektualistów, którzy za nimi stoją.
- Czyli nasza scena polityczna jest o całe lata świetlne za amerykańską?
- Różni się to w zależności od partii. Jedne są mniej, a drugie bardziej intelektualne. Zupełnie nieintelektualny jest np. PSL, który nie ma żadnego zaplecza eksperckiego. Najbardziej intelektualną partią jest PiS, za którym stoją zarówno instytucje, jak i dokumenty programowe.
- Wiele się o PiS mówi, ale nie to, że jest partią intelektualistów.
- Ze stereotypami trudno jest walczyć. A przecież PiS współpracuje z Instytutem Sobieskiego, Instytutem Kościuszki czy Ośrodkiem Myśli Politycznej. Jakbym miał wskazać, z kim współpracuje Platforma, to poza Instytutem Obywatelskim, znanym głównie z tyrad prasowych Jarosława Makowskiego, nie potrafiłbym niczego wymienić. Nawet sam miłościwie panujący Donald Tusk powiedział, że dokumenty programowe są zupełnie niepotrzebne, bo i tak nikt ich nie czyta.
- Mimo to powszechnie uważa się, że intelektualiści i eksperci stoją po stronie Platformy...
- Demokracja ma to do siebie, że iluzja bywa często brana za rzeczywistość. Była kiedyś taka partia jak Unia Wolności. Panowało przekonanie, że to najbardziej inteligencka formacja w Polsce i że wszyscy intelektualiści tam byli. Paradoks polega na tym, że ona nic po sobie nie zostawiła w sferze programów czy koncepcji. No, może poza Leszkiem Balcerowiczem. Nie było jednak tak, że korzystał z zaplecza partyjnego, ale działał według autorskich wizji.
- Pozostała też Fundacja Batorego.
- Jej szef prof. Aleksander Smolar doradzał kiedyś premierowi Mazowieckiemu. Nie wiem, co mu doradzał, ale chroń nas Boże od takich doradców, którzy doprowadzają partię do niebytu.
- Jako partia, jak pan mówi, najbardziej inteligencka, do jakiej tradycji intelektualnej się odwołuje? Ostatnio nazywają was endekami...
- Ci, którzy tak mówią, używają tego określenia jako inwektywy, nie mając pojęcia, czym była endecja. Ale to nie jest tradycja Prawa i Sprawiedliwości. Żaden z liczących się polityków tej partii nie identyfikuje się z tą tradycją. Moim zdaniem najbliżej nam do tych wartości, w których szczególnie podkreśla się rolę i wartość państwa.
- W wymienionych przez pana instytucjach nikt zapewne nie przyzna się, że wspiera ekspercko PiS. W ogóle dla ośrodków analitycznych w Polsce powiązanie z konkretną opcją polityczną wydaje się rzeczą wstydliwą. Inaczej niż na Zachodzie.
- Nie zgadzam się. Nikt współpracy nie tai. Ale co innego współpraca, a co innego silne związanie. Trochę inna jest logika partii, a inna logika ośrodków intelektualno-eksperckich. Te mają swoje sympatie polityczne, ale jednak działają na własny rachunek. To jest najzdrowsza sytuacja.
- Ale tu chyba nie tylko o sympatie chodzi. W USA czy Europie Zachodniej think tanki nie ukrywają, że są ideowo związane i pracują na rzecz konkretnych partii. Może nasze ośrodki boją się, że stracą w ten sposób wiarygodność?
- Będę się upierał, że na świecie takie ośrodki odpowiadają wyłącznie za siebie. To rzecz niemal powszechna. Wiadomo, że są takie, które współpracują z partiami politycznymi, ale nie są stricte partyjnymi instytucjami. Mamy wielkie fundacje w Niemczech i każdy wie, że są związane z konkretnymi ugrupowaniami, ale nie są im podległe. Opracowują one ekspertyzy dla polityków, którzy mogą, choć nie muszą z nich skorzystać, ale nie mają żadnego wpływu na ich treść.
- W Polsce takie ukrywanie się może prowadzić do sytuacji dwuznacznych, cichego lobbingu. Ale gdyby np. taki Instytut Sobieskiego przyznał, że jest intelektualnym zapleczem PiS, czy byłoby w tym coś złego? Taka gra w otwarte karty.
- Jeszcze raz podkreślam: ani Instytut Sobieskiego, ani Ośrodek Myśli Politycznej nie ukrywają, że dostarczają ekspertyz dla PiS. Ale są to instytucje niezależne, których niezależność daje gwarancje rzetelności przedstawianych ekspertyz.
- Fakt, że za polskimi partiami nie stoją ośrodki doradcze, sprawia, że nasza polityka wygląda jak wygląda i zamiast walczyć na argumenty prowadzi się wojenki pijarowskie.
- Problem polega na tym, że póki co te wojenki pijarowskie są znacznie skuteczniejsze niż debaty eksperckie. A rzeczywistość jest bardzo ciekawa i dobrze jest wiedzieć, co się dokoła nas dzieje, a nie poddawać się politycznej reklamie. Z bólem stwierdzam, że PR wygrywa z ekspertami. Mam nadzieję, że to się jednak kiedyś skończy...
- Nie przemawia przez pana idealizm?
- Wie pan, demokracja opiera się na tym, że wyborca jest podmiotem racjonalnym. Ciągle przyjmuję takie założenie, nawet jeśli chwilowo rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Jestem filozofem, więc myślę w kategoriach ideałów, do których trzeba aspirować. Jeśli będziemy żyli w kraju zdominowanym przez złodziei, ja tego faktu nie uznam za normę, bo to normą nie jest. Poddawanie wyborców politycznemu pijarowi jest tak samo niemądre, jak skłanianie chorych do kupowania lekarstw w oparciu o reklamy wyrobów farmaceutycznych. To pierwsze może być zabójcze dla umysłu, to drugie zabójcze dla ciała.
Prof. Ryszard Legutko
Filozof, eurodeputowany PiS