RYSZARD CZARNECKI

i

Autor: Robert Gołaszewski RYSZARD CZARNECKI

Ryszard Czarnecki: Sprawy by nie było, gdyby nie Platforma

2018-02-09 6:00

Porównywałem negatywne zjawiska w dziejach Polski - i w średniowieczu, i bardziej współcześnie - i podtrzymuję moją skrajnie negatywną ocenę tych polityków, którzy za granicą szukają wsparcia dla załatwiania swoich krajowych porachunków politycznych.

"Super Express": - Zapisał pan historię. Jest pan pierwszym w historii Parlamentu Europejskiego wiceprzewodniczącym, którego odwołano ze stanowiska. Duma?

Ryszard Czarnecki: - Czuję dumę, że przez cztery lata ciężkiej pracy jako wiceprzewodniczący PE broniłem polskiej racji stanu. To, że zostałem odwołany z inicjatywy polityków z Polski, świadczy o tych politykach. To, że politycy totalnej opozycji wykorzystują zagranicę do rozstrzygania sporów politycznych w naszym kraju, świadczy o tym, że nie wierzą, iż w drodze wyborów mogą cokolwiek wygrać. Myślę, że wyborcy ocenią to, co robi PO, podczas przyszłorocznych wyborów. Po sondażach zresztą widać, że ich działania, choćby w kontekście donoszenia na własną ojczyznę do zagranicznych mediów, są bardzo źle przyjmowane przez Polaków.

- Winę za swoje odwołanie widzi pan po stronie opozycji...

- Stwierdzam fakty.

- A nie jest tak, że jest pan sam sobie winny? Jednak stosowanie wobec polityka przeciwnej partii określenia "szmalcownik" było przesadą.

- Nie nazwałem pani Róży Thun szmalcownikiem. Porównałem tylko.

Zobacz: Kto zastąpi Czarneckiego? Przedstawiono kandydata

- Nie wychodzi na jedno?

- Pan wybaczy, ale nie wychodzi na jedno. Porównywałem negatywne zjawiska w dziejach Polski - i w średniowieczu, i bardziej współcześnie - i podtrzymuję moją skrajnie negatywną ocenę tych polityków, którzy za granicą szukają wsparcia dla załatwiania swoich krajowych porachunków politycznych.

- Można to zawsze powiedzieć inaczej. Niekoniecznie używając najostrzejszych porównań.

- Jest tak, że w Polsce są dwa obozy polityczne. Jeden, który uważa, że Polacy sami we własnym kraju powinni rozstrzygać sprawy dotyczące ojczyzny. I drugi, dla którego instytucje międzynarodowe i zagranica powinny decydować o tym, co dzieje się w Polsce. Jeśli pan uważa, że Parlament Europejski może być prokuratorem i sędzią w sprawach polskich, to jest pan w mniejszości.

- Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień. Sami, będąc w opozycji, zgłaszaliście w PE zastrzeżenia wobec tego, co dzieje się w Polsce. Nikt was wtedy do szmalcowników nie porównywał.

- Czym innym jest omawianie spraw bieżących dotyczących któregoś z państw członkowskich. To się zdarza. Sam, prowadząc obrady PE, byłem świadkiem polemik włosko-włoskich czy francusko-francuskich. Czym innym jest przykładanie ręki do uruchamiania sankcji personalnych czy sankcji wobec własnego państwa. Wcześniej takich sytuacji nie było. PiS nigdy nie domagał się wobec Polski sankcji czy odwołania jakiegoś polskiego polityka z funkcji piastowanych w instytucjach unijnych. To wyraźna różnica między nami a obecną totalną opozycją.

- Wracając do całej sytuacji z panią Różą Thun - nie wystarczyło po prostu jej przeprosić? To nic nie kosztuje, a do dziś piastowałby pan swoją funkcję, a my rozmawialibyśmy o przyjemniejszych rzeczach.

- Czy dzwonił pan do Róży Thun, żeby przeprosiła za określenie ludzi PiS "śmieciami"?

- Uważam, że głupota jednych nie może być usprawiedliwieniem dla niemądrych działań z drugiej strony. Zawsze lepiej odpowiadać na takie rzeczy rozsądkiem.

- Dzisiaj mnie pytają, czy przeproszę, więc ja pytam, czy pani von Thun und Hohenstein przeprosi Polskę i Polaków za swoje antypolskie głosowania i donoszenie do zagranicznych mediów na swój własny kraj. Jeśli to zrobi, wtedy i ja znajdę sposób na danie jej satysfakcji.

- Mówi pan też, że chce pan iść ze sprawą swojego głosowania do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Może warto pogodzić się z tym, co się stało?

- Profesor prawa międzynarodowego Karol Karski rzeczywiście zasugerował mi, aby kwestie tego specyficznego głosowania, w którym wbrew regulaminowi uznano, że głosy wstrzymujące się zaliczano do kworum, ale już nie do wyniku głosowania, rozstrzygnął Trybunał Sprawiedliwości. Nie wykluczam, że skorzystam z tej rady. Tym bardziej że Karol Karski zna prawo międzynarodowe lepiej niż wielu liderów frakcji PE. Chyba dobrze, by wątki prawne rozstrzygał Trybunał.

- Zaczęliśmy od tego, że pańskie odwołanie to historyczne wydarzenie. Co bardziej złośliwi widzą w całej tej sprawie jeszcze jedno pańskie osiągnięcie: nikomu innemu nie udało się tak skutecznie za granicą wypromować określenia "szmalcownik". Czuje pan, że dokonał pan czegoś niezwykłego?

- To kłamstwo i pełna bezczelność.

- Pojawiło się ono w kontekście pańskiej sprawy w dokumentach unijnych, a w branżowych brukselskich periodykach szczegółowo wyjaśniono, kim byli szmalcownicy. Będąc w ubiegłym tygodniu w Brukseli, wiele osób mi o tym walorze poznawczym mówiło.

- No dobrze, ale dzięki komu one tam trafiły?

Zobacz: Czarnecki straci fuchę w Parlamencie Europejskim?

- Można powiedzieć, że pan zainicjował tę lekcję historii.

- Opowiada pan bzdury. Udzieliłem wywiadu dla polskiego portalu Niezależna.pl, gdzie mówiłem, że wyeksportowanie go do Brukseli zawdzięczamy wyłącznie środowisku politycznemu pani von Thun und Hohenstein. Gdyby nie ich wypromowanie tego terminu i opowiadanie o tym w Unii każdemu, kto chciał słuchać, sprawy by nie było. To oni ją uruchomili i dlatego całkowita odpowiedzialność spada w tej kwestii na totalną opozycję. A teraz zrzucają to na mnie. To sytuacja, w której złodziej krzyczy: "łapaj złodzieja!". To politycy PO tę sprawę umiędzynarodowili. Gdyby nie oni, unijny pies z kulawą nogą by się nią nie zainteresował.

Nasi Partnerzy polecają