„Super Express”: – Polskę odwiedził wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans. Spotkał się z premierem Mateuszem Morawieckim. Czy ta wizyta zmienia coś w relacjach między Polską a Komisją Europejską?
Ryszard Czarnecki: – Z jednej strony nic nie zmienia, z drugiej strony zmienia. Nic nie zmienia w tym sensie, że w zasadzie jesteśmy wciąż na tym samym etapie rozmów. Zmienia, bo już się totalna opozycja cieszyła, że to koniec Polski. Że udało jej się wbić rządowi polskiemu nóż w plecy. Tymczasem nie udało się to, rozmowy będą kontynuowane. To bez wątpienia bardzo zła wiadomość dla opozycji. Jednocześnie bardzo dobra dla Polski.
– W jakim kierunku – pozytywnym, czy negatywnym – będą się toczyć dalsze rozmowy?
– Wszystko zależy od dobrej woli, lub braku dobrej woli ze strony Brukseli. Uważam, że Polska przez ostatnie siedem miesięcy wykazała maksimum dobrej woli. Pokazując całej Europie, wszystkim krajom członkowskim, że wyciągamy dłoń, że mamy pewne silne argumenty, przedstawiamy fakty, które obalają pewne narzucane przez stronę europejską mity. Teraz rząd Polski mówi „sprawdzam”. I wszystko zależy od dobrej woli Brukseli. Jeżeli Unia będzie tę dobrą wolę miała, to do porozumienia dojdzie. Jeżeli jej nie będzie miała, to do porozumienia nie dojdzie. I będzie to wyłącznie z winy Brukseli.
– Jakie będą skutki tego, jeżeli tego porozumienia nie będzie?
– Polska nie straci nic. Wygramy batalię o artykuł siódmy w głosowaniu Rady Europejskiej. A nawet gdybyśmy ją przegrali, to i tak żadne realne sankcje nam nie grożą. Efekt będzie jedynie medialny, propagandowy. Natomiast jeżeli dojdzie do takiego dłuższego sporu między Polską a Unią to będzie to woda na młyn dla eurosceptyków. Będą oni mogli powiedzieć: popatrzcie, Unia Europejska nie szanuje demokratycznie wybranego rządu, demokratycznie wybranego prezydenta. Już teraz we Włoszech wybory wygrali eurosceptycy. Eurosceptyczna partia współrządzi w Austrii. W perspektywie wyborów do Parlamentu Europejskiego w maju przyszłego roku działania Unii przeciwko Polsce będą prezentem właśnie dla środowisk niechętnych Unii.
– Rafał Trzaskowski, były wiceminister spraw zagranicznych, kandydat PO i Nowoczesnej na prezydenta Warszawy mówi o zamrożeniu środków unijnych dla Polski właśnie w związku ze sporem z Brukselą. Nie obawia się pan tego scenariusza?
– Absolutnie się tego nie obawiam. Nie ma żadnych formalnych powodów, by Polsce odebrać środki z Unii. To, co opowiada pan Trzaskowski to strachy na Lachy. Powiedział to zapewne na zasadzie, że tonący brzytwy się chwyta. Kampania Trzaskowskiemu nie idzie, może przegrać, bo wydawało się to niemożliwe. A tu możemy mieć powtórkę z wyborów prezydenckich Bronisława Komorowskiego, z 2015 roku. A jeśli chodzi o budżet unijny znacznie większe straty poniosły kraje, które w sprawie uchodźców, czy praworządności siedziały cicho jak mysz pod miotłą. Więc żadne zamrożenie, czy odebranie środków nam nie grozi. I jak widać, opłaca się stawiać.
– W samej Unii Europejskiej był spór o to, jak potraktować Polskę. Timmermans był zwolennikiem twardego kursu, z kolei przewodniczący Komisji, Jean Claude Juncker opowiadał się za dialogiem z Warszawą. Czy właśnie z obawy przed eurosceptykami?
– Zwracam uwagę, że konkluzja tego spotkania była taka, że Morawiecki i Timmermans będą prowadzić dalsze rozmowy. A prowadzenie dalszych rozmów było intencją Junckera. Jednak nie ma sensu wchodzić w prawdziwe, czy domniemane spory wewnątrz Komisji Europejskiej. Nas podziały w Brukseli nie interesują. My musimy pilnować polskiego interesu. Natomiast powtórzę raz jeszcze – dalszy spór przede wszystkim szkodzi Unii Europejskiej, nie Polsce.