„Super Express”: – Trybunał Sprawiedliwości UE nakazuje przywrócenie wysłanych przez was na emeryturę sędziów Sądu Najwyższego, a prezydent szybko podpisał w tej sprawie siódmą już nowelizację o SN. Cytując znaną piosenkę, „czy warto było szaleć tak”? Czy warto było iść na udry z Brukselą, żeby nic się nie zmieniło?
Ryszard Czarnecki: – Warto było, ponieważ nie jest tak, że nic się nie zmieniło. Dokonano jednak szeregu zmian, których TSUE nie zakwestionował. Oczywiście, część zmian została wycofana, ale zdecydowana większość weszła w życie i będzie funkcjonować. Zastosowano więc taktykę bardzo podobną do tej, jaką od lat w relacjach z Brukselą stosuje Viktor Orbán – przedstawia jakieś propozycje, by potem z części się taktycznie wycofać, ale i tak wychodzi na swoje.
– Czyli od początku chcieliście zrobić Brukseli Orbána? Cała ta personalna czystka w SN była po to, żeby wprowadzić choćby dwie nowe izby w tej instytucji?
– Orbán zawsze – jak to się w języku żołnierskim mówi – sprawdza bojem, na ile może się posunąć. Podobną sytuację mieliśmy teraz w przypadku Polski.
– Nie wszyscy są z takiej taktyki zadowoleni. Niektórzy ludzie z okolic PiS, którzy znają się na polityce zagranicznej, mówili mi off the record, że podpisanie zmian przez prezydenta było niepotrzebne. Co pan na to?
– Nie wierzę, że takie osoby istnieją. Nie wiem, czy to przypadkiem nie są produkty pańskiej wyobraźni.
– Muszę pana zmartwić – nie mam aż tak bujnej wyobraźni.
– Musi pan w takim razie lepiej dobierać rozmówców. Ustępstwa wobec Unii Europejskiej były konieczne, także w wymiarze wewnętrznym. I co do tego nie można mieć wątpliwości.
– Te „konieczne ustępstwa” oznaczają, w pańskiej opinii, definitywny koniec przygód waszego rządu z Brukselą? Czy to tylko zamknięcie jednego z frontów?
– Prosiłbym nie formułować w ten sposób pytań, bo abstrahuje pan od sytuacji w innych krajach, które mają z Brukselą otwartych wiele frontów w obszarze gospodarki czy spraw politycznych. Wiele krajów odrzuca wyroki instytucji europejskich, więc trudno mówić, że Polska jest tu najważniejszym problemem Unii.
– Wasz rozmach sprawił, że na pewno jest problemem najgłośniejszym.
– Może i najgłośniej się Polskę napiętnowało, ale mówmy o realiach – jest wiele krajów, które mają więcej problemów. I co więcej, stale je generują.
– Rozumiem, że liczycie na to, iż wasze ustępstwa w sprawie SN doprowadzą do wycofania się Komisji Europejskiej z postępowania wobec Polski na podstawie słynnego art. 7?
– Niekoniecznie. Przecież Unii Europejskiej wcale nie chodziło o to, co dzieje się z Sądem Najwyższym, Trybunałem Konstytucyjnym czy Puszczą Białowieską, ale o to, by zmniejszyć szanse Polski na otrzymanie środków unijnych, które nie mają już być kierowane do Europy Środkowo-Wschodniej, ale do krajów tzw. starej Unii.
– Myślałem, że chodzi o to, jak przekonywaliście, że Bruksela nie chce „dobrej zmiany” w Polsce. Ale załóżmy, że chodzi o budżet. Teraz już nikt nas dodatkowych funduszy pozbawiać nie będzie chciał?
– Sprawa budżetu będzie się ważyć jeszcze przez najbliższe dwa lata, ale na pewno łatwiej będzie nam teraz negocjować. Nie zmienia to fakt, że żadna walka o pieniądze nie jest łatwa.
– Skoro walka nie będzie łatwa, nie będziecie już toczyć straceńczych bojów o wymiar sprawiedliwości, żeby nie prowokować Brukseli?
– Będziemy robić to, co będzie w interesie Polski. Jeśli walka o interes ekonomiczny Polski będzie wymagała wejścia w spór z Brukselą, to będziemy ten spór toczyć.
Rozmawiał Tomasz Walczak
Ryszard Czarnecki: KE może nie chcieć zakończenia sporu
2018-12-19
5:00
Czy spór rządu z Brukselą ma szansę się zakończyć?