"Super Express": - Prezydent Komorowski przyłączył się do spekulacji, kiedy Polska będzie gotowa do przystąpienia do strefy euro. Według głowy państwa realny termin to 2015 rok. Pan jako ekonomista byłby gotów wyznaczyć konkretną datę przyjęcia wspólnej waluty?
Prof. Ryszard Bugaj: - Jako ekonomista uważam przede wszystkim, że kryzys gospodarczy dał sporo argumentów tym, którzy na przyjęcie euro patrzą bardzo sceptycznie. A skoro zyskują te argumenty, nie wiem, czemu politycy z obozu rządowego nie tylko nie mają wątpliwości, czy euro przypadkiem nam nie zaszkodzi, lecz także wiedzą już, kiedy będziemy gotowi do jego przyjęcia.
- Gorące głowy?
- Na pewno nie ma podstaw, żeby naszą akcesję przyspieszać. Sam do niedawna byłem umiarkowanie sceptyczny wobec euro, a dziś ten sceptycyzm znacznie wzrósł. Wynika to z tego, że po pierwsze, zmienił się generalny bilans zysków i strat z przyjęcia wspólnej waluty. Zmniejszają się korzyści, o których do niedawna mówiliśmy.
- W jaki sposób?
- Na pewno dużym niebezpieczeństwem jest dla Polski, szczególnie w sytuacji rozchwianej gospodarki światowej, przebywanie przez dwa lata w korytarzu do euro. To okres, kiedy jeszcze nie korzystamy z plusów wspólnej waluty, a już ponosimy konsekwencje wszystkich minusów. Przez to grozi nam duża recesja. Nie zapominajmy też o kosztach politycznych.
- Premier i prezydent, którzy ogłaszają nasze wielkie aspiracje do przyjęcia euro, przede wszystkim mówią o zyskach politycznych - dzięki temu będziemy w jądrze UE, a nie na jej peryferiach.
- To dyskusyjny argument. Nie ulega natomiast najmniejszej wątpliwości, że reorganizująca się strefa euro będzie wymagać zrzeczenia się kolejnych atrybutów suwerenności, w tym w sprawach budżetowych. Nie wiem, czy pośpiech jest dobrym doradcą, żeby dobrze przemyśleć ten wariant wydarzeń. Notabene, ci, którzy mówią, że pociąg odjeżdża, sugerują, iż jeśli szybko przystąpimy do strefy euro, będziemy w lepszej sytuacji w sprawie funduszy strukturalnych. Nie jest to oparte na żadnych sensownych przesłankach.
Powiedzmy, że mimo zastrzeżeń rząd jednak będzie chciał do 2015 roku spełnić wymagania traktatu z Maastricht. Jest to w ogóle możliwe?
Czysto technicznie można to sobie wyobrazić. Jeśli jednak przypisać procesowi spełniania tych wymagań prawdopodobieństwo i koszty z tym związane, to ten termin wydaje mi się jednak całkowicie nierealny. Wydaje mi się, że w najlepszym wypadku trwałoby to 2,5 do 3 lat od momentu podjęcia decyzji. Oczywiście przy sprzyjających okolicznościach. Tych w najbliższym czasie trudno oczekiwać. Poza tym apeluję, żeby dobrze przemyśleć decyzję pod kątem merytorycznym.
Prof. Ryszard Bugaj
Ekonomista, Polska Akademia Nauk