– Ceny paliw na początku kwietnia w końcu spadły. Co miało na to decydujący wpływ?
– Ceny paliw reagują na sytuację popytowo-podażową. Zarówno na tę, która jest faktycznie, jak i na oczekiwaną. Na rynkach paliw dokonano interwencji poprzez uwolnienie rezerw przez USA i Międzynarodową Agencję Energetyczną. W związku z tym, że popyt globalny też nie rośnie tak szybko, jak wcześniej przewidywano, z powodu nawrotu pandemii w Chinach, sytuacja na rynkach międzynarodowych się uspokaja, a wraz z nią notowania paliw. Trzeba podkreślić, że ceny w Polsce nie nawiązują do cen ropy, tylko bezpośrednio do cen paliw na rynkach. Paliwa są towarami, którymi się handluje na giełdach i rafinerie dostosowują cenę hurtową do tej, która jest na rynku paliwowym.
– Choć ropa nie jest tu decydująca, to jednak jej cena jest wysoka, ale wciąż poniżej psychologicznej granicy 100 dol. za baryłkę. Rynki przeszły już w stan powojenny. Notowania zarówno produktów gotowych, jak i ropy uspokajają się. W pierwszych trzech dniach wojny ludzie rzucili się kupować paliwo ze stacji i to miało swoje konsekwencje. Teraz, choć wojna wciąż trwa, na rynkach sytuacja się stabilizuje.
– W kryzysowym momencie złoty najbardziej tracił. Biorąc pod uwagę to, że jednak ropę kupujemy i płacimy za nią w dolarach, kurs walut jest istotny. Najbardziej spadła cena benzyny, nieznacznie LPG, a z olejem napędowym wciąż jest problem, bo w Europie go ciągle brakuje. Ale to, co jest ważne, to pewność, że w Polsce paliw nie zabraknie.
Agnieszka Grotek:
– W momencie wybuchu wojny w Ukrainie na stacjach zabrakło paliw. Ustawiały się gigantyczne kolejki do dystrybutorów, a sprzedawcy wprowadzali limity np. 50 litrów na jedno auto.
Adam Czyżewski:
– W ciągu jednego dnia zapotrzebowanie na paliwo wzrosło czterokrotnie i nie sposób było nadążyć z dostarczeniem go na czas w tak zwiększonej ilości. Samo paliwo więc w Polsce było, tyle że w momencie wybuchu wojny nie nadążano z jego dowozem na stacje.
Agnieszka Grotek:
– Czy jesteśmy przygotowani na powtórkę takiej sytuacji?
Adam Czyżewski:
– Sami klienci są już przygotowani na taką sytuację, bo w końcu to paliwo, które tak masowo kupowali, gdzieś mają zmagazynowane. Tamte zakupy z 24 lutego były podyktowane dwoma czynnikami: obawą, że paliwa zabraknie, i obawą, że paliwo zdrożeje.
Leszek Wiwała:
– To, co się wydarzyło 24 lutego, to wydarzenie bezprecedensowe. Przed godz. 8 rano już pojawiły się w mediach społecznościowych informacje, że w Polsce na stacjach nie ma paliw. To nakręciło panikę. Niektóre stacje sprzedały nawet 11 razy więcej paliwa niż normalnie. Do tej pory tak długiego okresu tak wysokiej sprzedaży paliw nie odnotowano. Ludzie bali się wojny, braku paliwa i wzrostu cen paliw. Byli w stanie płacić nawet ceny zaporowe, jakie oferowały niezrzeszone stacje. Teraz już wiemy, że paliwa na stacji jednego dnia może zabraknąć, ale zostanie ono szybko dowiezione. Łańcuchy dostaw zostały poprawione, a paliwa nie zabraknie. Mamy jednak nadzieję, że tak kryzysowej sytuacji już nie będziemy mieli.
Dawid Piekarz:
– Ceny paliw szalały, bo panika wybuchła nie tylko w Polsce. Zaczęto na giełdzie kontraktować paliwa po szalonych cenach na zasadzie: kupię, bo za chwilę może zabraknąć. To było raczej działanie psychologiczne. Przypomnijmy sobie, jak podczas wybuchu pandemii wszyscy rzucili się na papier toaletowy, konserwy, ryż i makaron. Teraz, choć jest wojna, nikt już tego nie robił, tym razem myśląc o ucieczce, ruszyliśmy po paliwo. Tu także więcej było psychologii niż realnej ekonomii. Paliwa w Polsce nie zabraknie.
Agnieszka Grotek:
– Wojna w Ukrainie trwa, Unia Europejska nakłada kolejny pakiet sankcji na agresora, jednak wciąż nie ma embarga na gaz i ropę z Rosji. Dlaczego tak długo zwleka się ze stanowczą decyzją w tym zakresie?
Dawid Piekarz:
– Gdyby te sankcje miały rzucić Putina na kolana i sprawić, że Rosji naprawdę zabraknie pieniędzy na prowadzenie wojny, wtedy trzeba by było wprowadzić je błyskawicznie, niezależnie od wzrostu ceny. Gdyby taki krok podjęto od razu, mielibyśmy do czynienia ze skokiem cen i pewnie z lokalnymi niedoborami paliw. Z drugiej strony, jeżeli myślimy długofalowo, trzeba myśleć o wyrzuceniu Rosji z gry o bezpieczeństwo energetyczne. Sensowniej jest dać sobie pół roku lub więcej na to, żeby kontraktować paliwa w innych realizacjach i dopiero wtedy odciąć Rosję. To będzie skuteczne na lata.
Leszek Wiwała:
– W zeszłym roku dwie trzecie ropy sprowadziliśmy z Rosji. Ale jedna trzecia pochodziła spoza niej. Głównym dostawcą nierosyjskim była Arabia Saudyjska, a potem Nigeria i Angola. Były też dostawy z Libii, Wielkiej Brytanii, Norwegii, z Kazachstanu. Ropy na świecie jest bardzo dużo. W USA trwają intensywne prace nad tym, by zwiększyć wydobycie gazu łupkowego i przy okazji lżejszej ropy. W Wielkiej Brytanii i Norwegii trwają bardzo intensywne prace nad tym, żeby uruchomić nowe złoża. Tylko tego nie można zrobić z dnia na dzień. Sześć miesięcy to bezpieczny okres, w którym moglibyśmy zmienić łańcuchy dostaw. Unia Europejska poradziłaby sobie z dostawami ropy. Ale wstrzymuje się z decyzjami, bo jak wstrzymałaby dostawy ropy, to Rosja zablokowałaby dostawy gazu, a tutaj już nie jest tak łatwo.
Agnieszka Grotek:
– Mamy spodziewać się wzrostów cen na stacjach paliw w związku z sytuacją geopolityczną?
Adam Czyżewski:
– Gdyby wprowadzić nagle sankcje, to na rynkach ubędzie trochę ropy i wyprodukowanych z niej paliw. Ale tę lukę trzeba czymś wypełnić. Krótkoterminowo nie da się tego zrobić inaczej niż poprzez redukcję popytu. Jeżeli konsumenci będą robić zapasy i gromadzić paliwa, to tylko zwiększą popyt i przez to ceny pójdą mocno do góry. Natomiast jeżeli będą zachowywać się racjonalnie i powiedzą sobie: „dobrze, jest nałożone embargo, to my jako odpowiedzialni ludzie rzadziej jeździmy autem i czasowo ograniczamy zakupy paliwa”, wtedy ceny na stacjach zaczną spadać, bo i popyt będzie mniejszy. Przy wyższej cenie ludzie sami zaczną ograniczać zużycie. Alternatywą jest racjonowanie, ale to nie jest dobre lekarstwo.
Leszek Wiwała:
– Wszystko zależy od tego, jak się ludzie zachowają. Jako Polska jesteśmy przygotowani na czarną godzinę. Mamy zapasy strategiczne. Sto dni powinniśmy wytrwać. Poza tym mamy naftoport, dzięki któremu możemy zabezpieczyć krajowe rafinerie. Proces dywersyfikacji ropy i gazu trwa, dzięki czemu jesteśmy w lepszej sytuacji niż np. Niemcy, którzy są bardzo ostrożni wobec sankcji.
Agnieszka Grotek:
– Sytuacja geopolityczna to jedno, ale mierzymy się też z gigantyczną inflacją, którą w dużej mierze napędzają paliwa. Według GUS w marcu inflacja wyniosła 10,9 proc., w zestawieniu rok do roku aż o 33,5 proc., wzrosły właśnie ceny paliw do prywatnych środków transportu. Dlaczego tak się dzieje?
Adam Czyżewski:
– Inflację mierzy się poprzez wzrost cen rok do roku. Jeśli ceny paliw wzrosły o daną wartość i dalej nie będą rosły, to w kolejnym roku nie będzie inflacji z powodu paliw, mimo że ceny nadal będą wysokie. Jeżeli ceny się obniżą, będziemy mieli w paliwach deflację. Warto podkreślić, że prognozowany obecnie szczyt cen paliw przypada na przełom marca i kwietnia. Przewiduje się, że wyższa cena powinna utrzymać się przez jakiś czas, żeby ludzie się przystosowali, zmienili nawyki i obniżyli popyt. Jak dostosowanie popytowe się dokona, to cena będzie się obniżać. Ceny teraz są wysokie, bo różnica między popytem i podażą jest duża i po stronie podaży nie można tej różnicy wyrównać. Przez cały czas mamy niepewność co do sytuacji w Ukrainie.
Dawid Piekarz:
– Inflację trochę narzuciły nam COVID-19 i problem podażowy. Był problem z dostępnością drogich towarów. Stabilizacja cen paliw będzie nam tę inflację trochę hamowała. Ale nie zapominajmy, że tarcza antyinflacyjna jest tylko do lipca. Jeśli ceny będą spadać, to w lipcu, kiedy to tarcza antyinflacyjna przestanie działać, może być skok cen, a później znów stabilizacja. Ale jeśli ceny przez cały czas będą szły w górę i tarcza się skończy, może być gorzej.
Leszek Wiwała:
– Rafineria jest biznesem energochłonnym, wysokie ceny energii i gazu przekładają się na koszty operacyjne rafinerii, które raczej będą rosły. Rosną ceny frachtu. Łatwiej przesyłać ropę rurociągiem niż organizować dostawy morskie. Zwróćmy też uwagę na koszt biokomponentów. Były obawy, że Ukraina jako wielki producent rolny będzie miała zapaść gospodarczą i nie będzie dostaw. A okazuje się, że kontrakty są realizowane, więc ceny mogą wzrastać nie tak, jak przewidywano. Rynek nie lubi niepewności. Kiedy będą jasne decyzje i czas na przystosowanie się do nich, nie będzie wzrostów cen. Ale do tego potrzebna jest odwaga na poziomie politycznym.
Partnerem debaty jest ORLEN