"Super Express": - Po co panu ta TV Republika? Przez nią wszedł pan w spór z samym ojcem Rydzykiem. Jan Filip Libidzki twierdzi, że to wojna na śmierć i życie.
Bronisław Wildstein: - Dziwię się, że ojciec Rydzyk krytykuje TV Republika.
- Przecież próbujecie przełamać monopol po prawej stronie...
- Ojciec Rydzyk zawsze twierdził, że chodzi mu o wolność mediów i działania na rzecz Polski. Dokładnie się w tym mieścimy.
- Nie możecie tego robić pod jego auspicjami?
- To chyba lepiej, że zakwita tysiąc kwiatów, a nie jeden. My robimy swoje. Robimy telewizję publicystyczno-informacyjną. On robi telewizję katolicką.
- Pan udaje, że nie wie, o co chodzi, a przecież robicie mu konkurencję.
- Konkurencja jest naturalna.
- Bronił pan TV Trwam...
- Broniłem i będę dalej bronił. To skandal, że TV Trwam nie dostała miejsca na multipleksie.
- Jako jej konkurent, pewnie pan się cieszy, że nie dostała.
- Angażuję się w TV Republika nie dlatego, że liczę na wielki biznes...
- Jak pan tak się nastawia, to może nic z tego nie wyjść.
- Jeśli zdobędziemy widzów, będzie to także biznes. Ale, jak mówiłem, nie o to mi chodziło w tym wszystkim. Mam z czego żyć.
- To o co panu chodzi?
- Powiem patetycznie - o to, żeby zmieniać Polskę. Aby był w niej prawdziwy pluralizm mediów. Aby przełamać stronniczość mediów elektronicznych, zwłaszcza telewizji.
- A które są, pana zdaniem, najbardziej stronnicze?
- TVP jest instrumentem w rękach rządzących. W ogóle nie pełni funkcji medialnej. Radykalnie stronniczy jest TVN. W jakimś sensie stronniczy jest również Polsat.
- A TV Trwam nie jest stronnicza?
- Jest telewizją kościelną. Jest odpowiedzią na wspomniane stacje. Można powiedzieć, że jest bardzo jednorodna. Ma na celu ewangelizację, na którą jest nastawiona, stąd nie jest taka jak klasyczne media.
- A pan nie jest stronniczy, skoro powiedział pan, że TV Republika zrobi wywiady ze wszystkimi, ale nie ma w niej miejsca dla Palikota, Urbana czy Niesiołowskiego?
- Jeśli poważnie by się traktowało media, to takich ludzi, którzy niszczą debatę publiczną, w ogóle nie powinno się wpuszczać do studia i zapraszać na łamy prasy.
- Ale ludzie wybrali Palikota.
- Wybrali m.in. dzięki tym, którzy ich lansowali.
- Jak pan ich nie będzie zapraszał, to będzie to rodzaj cenzury?
- Bez przesady. Mają wystarczająco dużo miejsca gdzie indziej.
- Dlaczego pan się na Niesiołowskiego uparł? Ja co prawda mam z nim proces, ale pan?
- Jeżeli ktoś każdego krytyka rządu zapisuje do partii i mówi, że każde medium, które jest nieco bardziej krytyczne wobec władzy, to medium PiS-owskie, to na Zachodzie dziennikarze solidarnie odmówiliby rozmowy z nim. To odbieranie nam racji bytu, którą jest dystans i krytyka. Jeśli tego nam się odmawia i nadaje się nam stygmat partyjny, to próbuje się też odebrać wiarygodność dziennikarską.
- Niesiołowski buduje jednak oglądalność. Zawsze coś ciekawego powie...
- Ja to rozumiem, ale co z tego?
- Musi pan walczyć o oglądalność. Takie są reguły telewizji.
- Ja powalczę w inny sposób.
- Pan jest walczący. Napisano o panu, że palił pan trawkę, pił na umór, jednocześnie organizował opozycyjne życie studenckie, drukował emigracyjną gazetę i, uwaga, zbierał pieniądze na stworzenie "Gazety Wyborczej". Proszę pana...
- Nie tylko zbierałem pieniądze. Pisałem do niej, notabene za darmo, więc chyba powinienem się teraz upomnieć o swoje...
- Wstydzi się pan tego, że pisał dla "Wyborczej"?
- Nie. Choć może powinienem się wstydzić, ale raczej braku przewidywania. Wtedy wydawało nam się, że to nasza gazeta. Zresztą ludzie z "Wyborczej" byli moimi przyjaciółmi. Tego się nie wstydzę.
- Czyli kto? Maleszka?
- Adam Michnik. Maleszka też. W jego przypadku wstydzę się za brak przenikliwości. Ale cóż...
- Widział się pan z Maleszką po tym, jak pan ujawnił, że był TW Ketmanem?
- Nie. Ostatni raz widziałem się z nim, kiedy już się tego domyślałem i miałem z nim kilkugodzinną rozmowę. Od tej pory się z nim nie widziałem i nie będę się z nim widział.
- A co z Adamem Michnikiem? Bardzo pan się nim rozczarował?
- Bardzo, i to już w latach 90. W tej chwili przypomina mi ludzi, z którymi kiedyś walczył. Przypomina komunistycznego nomenklaturszczyka, kiedy wytacza procesy dziennikarzom. Nawet z wyglądu mi takiego przypomina.
- Chyba się pan do niego uprzedził. No dobrze, mamy kłótnię Wałęsy z Borusewiczem o to, kto przewodził strajkowi w Stoczni Gdańskiej. Co pan o tym sądzi?
- To w ogóle złożona sprawa. Mój stosunek do Wałęsy uległ zasadniczej zmianie...
- Ale Wałęsa zarzucający innym współpracę z bezpieką to chyba jakieś novum.
- Wprost tego nie powiedział. Mówi jednak dziwne rzeczy. On zresztą potrafi wszystko powiedzieć. Dobrze wiemy, że w jednym zdaniu potrafił sam sobie zaprzeczać.
- Sugestie jednak padły.
- Zgadza się, ale nie były jednoznaczne z oskarżeniem o agenturalną przeszłość. Niemniej Bogdan Borusewicz odegrał poważną rolę w strajku i bez niego by go nie było. W ogóle był bardzo dzielnym człowiekiem, który ma ogromne zasługi w walce z komuną. Przykro mi, że teraz wysyła listy do abp. Michalika, w których zarzuca Kościołowi łamanie konkordatu.
- Kiedyś był pan masonem.
- Zgadza się.
- Po co tam w ogóle pan poszedł?
- Ponieważ interesuje mnie szeroko pojęta duchowość.
- A jak się do takiej organizacji wstępuje?
- Ktoś musi do niej zaprosić. Nie można się do niej ot, tak zapisać.
- Kto przyszedł z zaproszeniem dla pana?
- Dwóch ludzi, których bardzo szanowałem, i zaproponowali mi to.
- Może pan podać nazwiska?
- Nie mogę.
- A jak pan wystąpił z loży?
- Bardzo prosto. Napisałem list otwarty, choć uznawany jestem za członka uśpionego, a nie człowieka, który na dobre pożegnał się z masonami.
- Napisał pan kiedyś, że ma pan wątpliwości co do tego, czy może nazwać się pan chrześcijaninem. Jak to dziś wygląda?
- Zawsze byłem osobą, dla której sprawy religii były ważne. Wierząc w to, że porządek otaczającego świata mnie przerasta, miałem jednocześnie problem z identyfikacją z konkretną religią. Wydaje mi się jednak, że wcześniej niż później zostanę katolikiem.
- Ślub kościelny po 30 latach?
- Nie jestem Donaldem Tuskiem, żeby coś takiego robić. Ale zobaczymy, może kiedyś go wezmę, ale na pewno nie publicznie.