"Super Express": - W mediach funkcjonuje pan jako osoba, która wykorzystała kilkadziesiąt godzin pracy do skoku na kasę dla kolegów...
Romuald Orzeł: - Głównie w "Wyborczej". Piszą o milionie, dodają moje nazwisko... Nie mam pojęcia, skąd wzięli tę liczbę. Chcą chyba, żeby milion przylgnął do nazwiska i "skoku na kasę". Pani Kublik z "Wyborczej" kieruje się jakąś pokrętną logiką. Po moim powrocie stwierdziła, że spełnia się najczarniejszy sen TVP. Moim zdaniem ten najczarniejszy sen będzie trwał, dopóki Kublik będzie manipulowała faktami.
- Ludzie procesują się dziś o głupoty. Panu zarzucono działanie na szkodę spółki. Będzie proces?
- Złożyłem już taką sprawę po publikacjach "Wyborczej" pióra red. Kublik przed sierpniem 2010. Nie chodziło o mnie, bo nie jestem żadną znaną postacią, ale o TVP jako firmę. Publikacje "Wyborczej" działały na szkodę spółki.
- Wygrał pan w sądzie z "GW"?
- To jest właśnie ciekawe. Kiedy mnie zawieszono, ludzie pana Piwowara, czyli żołnierze Kwiatkowskiego rządzący TVP, wycofali pozew z sądu. Zabrakło czasu, żebym ten pozew przywrócił.
- Znając opinię Kwiatkowskiego i Czarzastego o "Wyborczej" i red. Kublik, złożyliby raczej kolejne pozwy.
- Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobili. Gdybym wrócił do TVP na dłużej, zapewne bym się dowiedział.
- Wróćmy do tego "skoku na kasę"...
- Było to coś przeciwnego. Zastałem TVP w grudniu 2009 w sytuacji dramatycznej. Tytuły ówczesnych gazet? Np. "Okręt tonie". W styczniu nie było pieniędzy na bieżącą działalność! I wraz z radą nadzorczą, pomimo kompletnego braku pomocy rządu, przywróciliśmy płynność finansową TVP.
- Największą burzę wywołał jednak pana powrót na fotel prezesa.
- Trzy dni obecności pozwoliły mi na podjęcie tylko kilku kroków. Miałem informacje o rzeczach skandalicznych. Od sierpnia 2010 zatrudniono np. ponad 120 osób, choć w TVP trwały zwolnienia. Na etaty z przedłużonymi terminami wypowiedzeń zatrudniano ludzi, którzy po studiach zaliczyli gdzieś pracę jakiegoś asystenta... Nie mam nic przeciwko specjalnym warunkom gwiazd. Ale nie kogoś takiego! Do tego wysokie odprawy i zakaz konkurencji. Część tych panów odsunąłem.
- Skoro były tak skandaliczne, dlaczego pan ich nie zwolnił?
- Chciałem to zrobić po audycie. Teraz apeluję do przyszłego prezesa i zarządu: zróbcie kontrolę w TVP, ale nie tylko moich niecałych trzech dni. W ogóle działalności władz TVP, także z czasu rządów ludzi Kwiatkowskiego. Mam nadzieję, że to pokaże, co mają za uszami... Zarzuty wobec mnie wzięły się z tego, że dotknąłem żołnierzy Kwiatkowskiego. Wówczas rozmowy między przedstawicielami SLD i Platformy mającymi wpływ na TVP znacznie przyspieszyły. Nagle, w ciągu jednej doby, pojawiła się nowa Rada Nadzorcza TVP, skończył się pat. Przypuszczam, że właśnie w obawie przed audytem. Oficjalnie narzekano, że przywróciłem ludzi na stanowiska. Nie mogłem jednak funkcjonować choćby bez szefa działu prawnego...
- W zarzutach chodziło raczej o to, że nie mógł pan funkcjonować bez red. Janeckiego i Pospieszalskiego...
- TVP to gigantyczna korporacja. Wracam do pracy, a tu nie ma szefowej Programu 1 Iwony Schymalli. Nie mogę ręcznie sterować wszystkim. Stanisław Janecki jest na tzw. okresie wypowiedzenia. Jego powrót do pracy nie kosztował ani złotówki. W przypadku Pospieszalskiego zastałem zaś gotowy wniosek. Dlaczego Piwowar i spółka go nie podpisywali? Nie mam pojęcia.
- Podejrzenia pan jednak ma...
- Oczywiście, ale w normalnej gazecie bądź telewizji, zwłaszcza publicznej, musi być szeroki wachlarz poglądów. W TVP jest miejsce dla Żakowskiego, Lisa czy Ordyńskiego. Dlaczego ma nie być dla widowni Janka Pospieszalskiego czy Ziemkiewicza? To interesuje kilka milionów widzów. Gdybym po przywróceniu na stanowisko pracował dłużej, upomniałbym się jeszcze o kilka innych nazwisk. Widać to kogoś zabolało.
- Może zabolało to, że podpisał pan coś rzutem na taśmę? Wiedząc, że za chwilę odejdzie?
- Wniosek o "Warto rozmawiać" podpisałem, nie wiedząc, że przestanę być prezesem. Oczywiście późniejsze brednie pani Kublik były formułowane w wiadomy sposób... Gdyby jeszcze napisał to ktoś, kto nie ma pojęcia, ile kosztują programy telewizyjne. Ale ona to wie! Kwota po podzieleniu jej na odcinki nie robi tego wrażenia w stosunku do innych programów.
- Złożył pan do sądu wniosek o sprawdzenie, czy p. o. prezesa TVP Juliusz Braun ma uprawnienia do zasiadania we władzach spółki...
- Kieruję się dobrem spółki, która ma dwa miliardy obrotu. Jestem zawieszony, ale wciąż związany z TVP, ciąży na mnie odpowiedzialność. Gdyby okazało się, że o działaniach telewizji decyduje osoba do tego nieuprawniona, to wszystkie jej decyzje należałoby cofnąć. To gigantyczne koszta i bałagan.
- Nie wierzę w to, że gdyby nie wiedział pan czegoś o prezesie Braunie, to tego wniosku by nie było, np. że nie ma uprawnień do zasiadania w radzie nadzorczej.
- Chciałbym nie mieć racji, ale dowiedziałem się, że może być taka okoliczność. I wolę, żeby tę sytuację wyjaśnił sąd. Bywały już sytuacje, w których werdykty sądów cofały decyzje różnych rad nadzorczych.