To, że Wałęsa odebrał jej znaczek Solidarności dla mnie nie było wielkim problemem. Bo samego Wałęsę w tym czasie trudno uważać za ucieleśnienie całego ruchu Solidarności.
- Jednak po latach z "Wyborczej" pan odszedł. Dlaczego tak się stało?
- Odszedłem w roku 2005, to już była zupełnie inna epoka. Na przestrzeni lat z dziennika odeszło wielu ludzi, zapewne z różnych powodów. W moim przypadku powodem było to, że gazeta bardzo wyraźnie opowiedziała się przeciwko rozliczeniu z przeszłością komunistyczną. Konkretnie - przeciwko tak zwanej lustracji.
- Czym "Wyborcza" jest dzisiaj?
- Przez te 10 lat od mojego odejścia daje się zauważyć radykalny skręt w lewą stronę. Mówiąc żartem, dziś "Wyborcza" działa głównie na froncie walki o wyzwolenie gejów i lesbijek. A mówiąc poważnie - stała się pismem wyraziście lewicowym, antykościelnym. Nie antyklerykalnym, bo to uważam za uprawnione, ale antykatolickim. To jest taka modernizacja Polski i Polaków, której nie akceptuję.
- Przez 26 lat nie zmieniło się jedno. Gazeta wciąż chce uchodzić za awangardę polskiej elity i inteligencji. Teraz promuje książkę, o "niszczącym wpływie tabloidów". Autorami tej publikacji są Piotr Głuchowski i Marcin Kowalczyk. Pięć lat temu posądzono ich o plagiat...
- Tej sprawy aż tak dokładnie nie znam, to było po moim odejściu z "Gazety"...
- Książka "Odwet" miała opowiadać historię braci Bielskich. Jednak recenzenci, profesor Monika Adamczyk-Garbowska i Dariusz Libionka odkryli, że publikacja wygląda jak plagiat podobnej pracy wydanej w USA. Agora wycofała się z promocji książki, a nakład wycofała w całości.
- To świadczyłoby o autorach książki fatalnie, choć akurat o wydawcy i "Gazecie Wyborczej" pozytywnie. Na plus zaliczyć należy fakt, że ktoś umie przyznać się do błędu i wycofać nakład, rezygnując z ewentualnych zysków ze sprzedaży.
- No tak, ale teraz ci sami dziennikarze, którzy skompromitowali się plagiatem, są autorami książki o rzekomych zbrodniach tabloidów. Do naszej redakcji zgłasza się wielu ludzi, którym życie zniszczyła "Gazeta Wyborcza". Czy ustawianie się jako sumienie mediów akurat przez tę gazetę, jest w ogóle uprawnione?
- Umówmy się - tabloidy też mają swoje grzechy na sumieniu. Ale faktycznie - "Gazeta Wyborcza" nie ma żadnego mandatu do tego, by aspirować do roli sumienia mediów. Nie ma prawa, by kogokolwiek pouczać czy oceniać. Nie może za wiarygodną być uznana gazeta, która jednoznacznie i zdecydowanie ustawia się po jednej stronie partyjnego sporu.
- Wspomniał pan o ideologicznym skręcie w lewo i partyjnym zaangażowaniu. Znaczka PO na "Gazecie Wyborczej" nie znajdziemy. Na czym polega polityczne zaangażowanie gazety?
- O zaangażowaniu "Gazety Wyborczej" najlepiej świadczą materiały umieszczane w niej w czasie ostatniej kampanii wyborczej. Dowiedzieć się z nich mogliśmy, że wraz z wyborem jednego z kandydatów Polska utonie, zginie, że nieszczęście czeka u bram. Że tylko jeden wybór jest zgodny z duchem demokracji i praworządności. Trudno określić to inaczej, niż zaangażowanie się po jednej stronie.
- Bo, jak sami mówią, im nie jest wszystko jedno. Może to dobrze, że przyznają się do swoich przekonań. Przecież dziennikarz ma swoje poglądy, może zamiast udawać przezroczystość i bezstronność, każdy powinien określić się po jakiejś stronie?
- Owszem, każdy ma poglądy. Ja takie, pan być może inne. Ale czym innym jest wyrażenie opinii w materiale publicystycznym i wyraźne zajęcie stanowiska, a czym innym jednoznaczne określenie się po stronie jakiegoś ugrupowania nawet w tekstach informacyjnych. To dwie całkowicie różne postawy. I działając w mediach, trzeba umieć je rozdzielić.