Roman Graczyk: To nie obrona wolności słowa, ale równych i równiejszych

2011-11-10 3:00

"Super Express": - Krystyna Janda zapowiada wystąpienie z Kościoła, a cała rzesza publicystów broni ks. Adama Bonieckiego w sprawie zakazu wypowiedzi medialnych od zwierzchnika zakonu. Jak pan, jako były dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i jego współpracownik, ocenia całe to zamieszanie? Roman Graczyk: - Mam dość ambiwalentny pogląd na tę sprawę.

"Super Express": - Krystyna Janda zapowiada wystąpienie z Kościoła, a cała rzesza publicystów broni ks. Adama Bonieckiego w sprawie zakazu wypowiedzi medialnych od zwierzchnika zakonu. Jak pan, jako były dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i jego współpracownik, ocenia całe to zamieszanie?

Roman Graczyk: - Mam dość ambiwalentny pogląd na tę sprawę. Z jednej strony uważam, że tym zakazem marianie strzelili sobie w stopę. To jest jednak tłumienie dyskusji rodem ze średniowiecza. Tak jak zakon, mam pewne obiekcje co do poglądów ks. Bonieckiego. W przeciwieństwie do zakonników twierdzę jednak, że otwiera się pole do wymiany poglądów, a nie do kneblowania ust. Z drugiej strony na miejscu ks. Bonieckiego byłbym zatroskany o to, jaki rodzaj sojuszu stworzył na skutek tego zakazu. Niekiedy wokół niego pojawiają się ludzie jak najdalsi od Kościoła. Którym wcale nie zależy na dobru tej instytucji.

- Znając ks. Bonieckiego, jak pana zdaniem reaguje on na tę sprawę?

- Powinna go martwić, ale obawiam się, że nie dostrzega jej dwuznaczności. Wydaje mi się, że jakoś mu dogadza, że jest broniony przez "Gazetę Wyborczą" i podobne kręgi. Na pewno łechce jego ego to, iż nadal jest w sercu salonu. Myślę, że trochę się w tym wszystkim pogubił. I wcale nie chodzi o to, co mówił wcześniej, bo przecież nie były to jakieś skandaliczne rzeczy, ale o reakcję na tę całą zadymę.

- Przy okazji tej sprawy media przypominają historię Krzysztofa Burnetki, który 6 lat temu został przez ks. Bonieckiego zwolniony z "TP" za krytyczny tekst na temat działań LPR w Europarlamencie. Pisał wówczas o ochronie życia poczętego. Tekst opublikowano ostatecznie w "Wyborczej". Ale wtedy ani "Gazeta", ani salony podnoszące dziś larum nie krzyczały, że Kościół, a w tym ks. Boniecki, zamyka usta dziennikarzowi.

- To pokazuje trochę szerszy problem nietykalności pewnych osób w dyskursie publicznym w Polsce. Niektórych bardzo szacownych postaci żadna krytyka się nie ima. A jeśli ktoś się na taką krytykę poważy, to skazany jest na publiczną śmierć. Sytuację Burnetki doskonale ilustruje orwellowska sentencja o zwierzętach równych i równiejszych. Niemniej warto zaznaczyć, iż ks. Boniecki miał też prawo zdyscyplinować swojego pracownika, bo redakcja gazety nie jest zbiorem swobodnych elektronów, ale całością.

- Tym bardziej historie Burnetki i ks. Bonieckiego są do siebie bardzo podobne.

- Niewątpliwie, z tym że Boniecki należy do kasty nietykalnych, a Burnetko wtedy nie należał. Kapłan musi mieć przed oczami nieprzekraczalną czerwoną linię wyznaczoną przez doktrynę katolicką. Marianie postąpiliby rozsądniej, gdyby konkretnie określili, co jest przekroczeniem tej linii w wykonaniu ks. Bonieckiego.

- Obrońcy ks. Bonieckiego rozedrą szaty i kładąc się Rejtanem, równie dzielnie będą bronić ks. Natanka przed zakazami wypowiedzi? Albo Radia Maryja, gdyby episkopat uznał, że nie jest to już "katolicki głos w twoim domu"?

- Bez wątpienia nie. Tak jak należało bronić ks. Isakowicza-Zaleskiego wtedy, kiedy jego dotknął podobny zakaz, tak należy bronić ks. Bonieckiego. Jednak jeśli broni się tylko Bonieckiego, a nie broniło się wcześniej Isakowicza-Zaleskiego, to wiele mówi to osobach, które ostatnio tak głośno krzyczą. Myślę, że nie jest to postawa moralnie integralna, choć takiej należałoby oczekiwać.

Roman Graczyk

Były publicysta "Tygodnika Powszechnego" i "Gazety Wyborczej"