Aborcja, rewolucja i teflonowy PiS
Zakaz aborcji zaordynowany rok temu przez zwasalizowany przez PiS Trybunał Julii Przyłębskiej i na wyraźne polityczne zlecenie Nowogrodzkiej rozpętał burzę. Wściekłość wielu z nas zamieniła się w najliczniejsze protesty w historii III RP. Ale nawet w takiej sytuacji rewolucji sprawa aborcji nie spowodowała. Czemu?
Od początku było jasne, że nawet tak nieludzkie prawo, jakie zafundowała polskim kobietom władza, nie da rady zmienić sceny politycznej. Nawet tak szeroki ruch protestu, jaki wtedy spontanicznie zrodził się nie tylko na ulicach największych miast, ale także w Polsce małych miasteczek, nie sprawił, że PiS poszybował na łeb na szyję na sondażowe dno. Nie sprawiło tego nawet ponadklasowe poruszenie społeczne: protestowała bowiem nie tylko wielkomiejska klasa średnia, dla której kwestie światopoglądowe są silnym elementem tożsamości politycznej, ale także klasy ludowe. Wyrok TK uderzył bowiem we wszystkie kobiety niezależnie o statusu.
Ruch protestu jak szybko się zrodził, tak szybko przycichł po kulminacyjnej kilkusettysięcznej demonstracji w Warszawie. Na więcej nie starczyło mobilizacji społecznej. Czemu tak się stało? Aborcja to kwestia, która co prawda rozpala emocje, ale linie podziałów są jasno ustalone. Podobnie jak inne kwestie światopoglądowe silnie polaryzuje i każe okopać się na swoich pozycjach. Nawet masowy ruch protestu nie sprawił, że ktoś zmienił zdanie.
Jakby tego było mało sprawa aborcji nie jest jednak głównym tematem polityki, nie jest też na liście priorytetów Polaków jeśli chodzi o kwestie do załatwienia. Dramatyczna zmiana okoliczności może spowodować duże oburzenie, ale nie jest politycznym samograjem. Kiedy już zresztą emocje po wyroku TK opadły, niemal całkowity zakaz aborcji stał się rzeczywistością tylko niewielkiej grupy kobiet, które ze swoimi dramatami zostały po prostu same. Większość z nas w piekle polskie prawa aborcyjnego się nigdy nie znajdzie, więc polityczne oddziaływanie tej sprawy jest niewielkie.
No i wreszcie twarzą walki z wyrokiem TK stała się Marta Lempart, która na własne życzenie nie wzbudza zbyt dużego zaufania społecznego i nie jest kimś, za kim wielu chciałoby iść. Nawet jeśli próbowała stworzyć wokół Strajku Kobiet ruch polityczny, okazała się kiepską organizatorką i sprawa aborcji zeszła z politycznej sceny. Ale że wróci, to bardziej niż pewne.