To tylko sygnał gotowości podjęcia rozmów
- Niemcy będą starały się realizować wsparcie na rzecz osób ocalałych w II wojnie światowej - ogłosił kanclerz Olaf Scholz podczas wizyty w Warszawie w lipcu 2024 roku. Pół roku temu za naszą zachodnią granicą doszło do zmiany władzy i nowym szefem rządu został Friedrich Merz, jednak nie powinno to przekreślać międzynarodowych zobowiązań, tym bardziej, że ofiary niemieckich zbrodni to osoby w bardzo podeszłym wieku i czas odgrywa dla nich ogromną rolę. Tymczasem rok po wygłoszonej w Warszawie deklaracji wiadomo już, że nie poszły za nią żadne czyny.
O szczegóły zostało zapytane ministerstwo spraw zagranicznych w interpelacji posłów Anny Gembickiej i Jarosława Sachajki. Odpowiedź nie pozostawia żadnych złudzeń. - Deklaracje kanclerza Olafa Scholza dotyczące wsparcia dla żyjących ofiar niemieckiej okupacji i utworzenia Domu Niemiecko-Polskiego w Berlinie należy interpretować jako ogólny sygnał gotowości do podjęcia rozmów na ten temat - informuje Władysław Teofil Bartoszewski, wiceszef dyplomacji.
"Polski rząd nie wywiera na Berlin żadnej presji w tej sprawie"
Zbulwersowany takim obrotem sprawy jest Paweł Jabłoński z PiS. Były wiceminister spraw zagranicznych uważa, że rząd premiera Donalda Tuska nie robi absolutnie nic, żeby uzyskać zadośćuczynienie za niemieckie zbrodnie podczas II wojny światowej.
- Nie chodzi już nawet o reparacje, ale nawet tak symboliczne kroki jak te zapowiedziane rok temu nie doszły do skutku. Mamy kamień w Berlinie, który Niemcy odsłonili z wielką pompą i pojechała tam minister kultury w brudnych trampkach. Jest gorzej niż mogło się wydawać, że będzie - mówi Jabłoński o niedawnej uroczystości w Berlinie.
- Mam do Niemiec gigantyczne pretensje, że nie zapłacili za swoje zbrodnie. Donald Tusk nie tylko w tej sprawie nie wywiera żadnej presji, ale szuka wręcz argumentów, które mogłyby być dla Berlina usprawiedliwieniem - dodaje Jabłoński.