"Super Express": - Co uznałby pan za najważniejsze wydarzenie mijającego roku w kraju?
Michał Kobosko: - Zacząłbym od dobrej wiadomości, jaką były dane o utrzymującym się dodatnim wzroście gospodarczym. Oznacza to, że w kryzysie Polska pozytywnie wyróżnia się nie tylko na tle krajów naszego regionu czy Unii Europejskiej, ale wręcz świata. Na szczęście nie sprawdziły się prognozy, które wydawało się - w logiczny sposób wskazywały powtórzenie przez Polskę losu innych krajów dotkniętych kryzysem. Zapowiedzi pogrążenia się w recesji nie były przecież księżycowe. Nasza gospodarka zdała jednak ten trudny egzamin.
- To pozytywna strona tego roku. Były jednak i złe
- Niestety, tych było nawet więcej. W polskiej polityce rok upłynął przede wszystkim pod znakiem paraliżu. Paraliżu decyzyjnego, szczególnie na poziomie rządu i premiera. Oczywiście był on po części uzasadniony tym, że prezydent Kaczyński wiele przedsięwzięć blokował. Ale trzeba być sprawiedliwym i powiedzieć, że rząd i Platformę powstrzymywały tu przede wszystkim nadchodzące wybory prezydenckie. Rządzący po prostu nie chcieli podejmować odważnych decyzji, które pozwoliłyby wprowadzić w życie przynajmniej część reform zapowiadanych przez PO i Tuska w kampanii 2007 roku. Reformy mogłyby bowiem odbić się na społeczeństwie i skomplikować szanse Tuska na wybór w 2010 roku. Ubiegły rok sparaliżował zresztą polską politykę w dwójnasób. Platforma prowadząc w sondażach niespecjalnie traciła, ale nie była też w stanie przełamać patowej sytuacji i doprowadzić do osłabienia bądź rozpadu PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego nie umiała zaś zmniejszyć dystansu do partii Tuska. Paraliż nie dotyczył jednak tylko polityki.
- Gospodarka i kultura miały się w miarę dobrze
- Tak, ale fatalnie, najgorzej w dziejach miała się choćby polska piłka nożna. Nigdy jeszcze nie było takiego roku, w którym aresztowano by tylu działaczy, sędziów, piłkarzy. W którym pojawiłoby się tyle faktów świadczących o nietykalności i quasi-mafijnej działalności Polskiego Związku Piłki Nożnej. Nie wspominając o żenujących występach pod względem sportowym. Wszystko to zwieńczyła decyzja o zerwaniu umowy na budowę stadionu we Wrocławiu, który miał być jedną z aren EURO 2012. Choć wydawało się, że przygotowania do EURO mogą być powodem do optymizmu, to nawet na tym polu pokazaliśmy, że może dotknąć nas paraliż.
- To w Polsce, a co na arenie międzynarodowej?
- Tak jak u nas królował paraliż, tak na świecie rozczarowania. W wielu miejscach wydarzenia w jakiś sposób zbiegały się wokół postaci Baracka Obamy. I zawodu, jakim jest początek tej wydawało się historycznej i przełomowej prezydentury. Przełomu jednak nie było. Świadczą o tym głównie dwa fakty. Pierwszy to wojna w Afganistanie i brak jakichkolwiek przesłanek o możliwości przejścia od operacji militarnej do operacji politycznej. Farsa związana z wyborami prezydenckimi pokazała, że nie ma szans nawet na rządy quasi-demokratyczne. Jednocześnie giną żołnierze wszystkich nacji i narasta rozczarowanie tym, że Obama nie przyniósł cudu. Bo chyba na cud wielu w tej sprawie liczyło. Drugie rozczarowanie to kompletne fiasko konferencji klimatycznej w Kopenhadze.
- Fiasko konferencji nie było chyba aż takim zaskoczeniem?
- Opinie o ociepleniu klimatu są oczywiście podzielone. Większość naukowców uważa jednak, że zagrożenie jest realne i przeciwdziałanie uzasadnione. Duża część opinii publicznej czekała więc na te obrady z nadzieją. Choć były i obawy o powodzenie. Tu też oczekiwano cudu, czyli porozumienia się państw bogatych z biednymi. Problemem był jednak koszt takiej "polisy ubezpieczeniowej" dla przyszłych pokoleń. Dziś, zwłaszcza w obliczu kryzysu, musiał być ogromny. Także tu Obama rozbudził oczekiwania i nadzieje choćby na interwencję "ostatniej chwili". Pojawił się w Kopenhadze, ale znów przywiózł tylko rozczarowanie. Udowadniając, że ten prezydent wielu rzeczy, z różnych powodów, zrobić nie jest w stanie. Jest to o tyle przykre, że konferencja w Kopenhadze była pierwszą od dziesięcioleci próbą ogólnego, międzynarodowego porozumienia całego świata. Pomimo ust pełnych frazesów, politycy są jednak wciąż daleko do możliwości pogodzenia biednych z bogatymi. Nawet wokół najważniejszych spraw.
- Przełomu nie było, ale na ile oczekiwanie cudów po Obamie mogło w ogóle być uzasadnione? Poza kwestią Iraku, którą wybrał sobie na cel kampanii, w Senacie USA był politykiem mainstreamowym.
- Zapewne tak i także my, dziennikarze, zbudowaliśmy nieco fałszywy obraz Baracka Obamy. Stworzyliśmy pewną ikonę, która nie istnieje. Rzeczywiście to polityk mainstreamowy. To zresztą bardzo pozytywne, że czarnoskórzy tworzą już główny nurt polityki Stanów Zjednoczonych. Ale na żadne nadzwyczajne rzeczy nie powinniśmy liczyć. Pokazuje to zresztą nawet debata w sprawie reformy ubezpieczeń zdrowotnych, gdzie Obama wyraźnie sygnalizuje, żeby przełomu z jego strony się nie spodziewać. To rozczarowanie może zresztą dla niego oznaczać dalszy spadek poparcia. I jeżeli republikanie będą w stanie wskazać jakąś ciekawą postać, to opinia publiczna zacznie się zapewne przesuwać ponownie w stronę bardziej realistycznych i sprawdzonych rozwiązań. Rezygnując z nadziei na przełomowe i historyczne "Zmiany".
Michał Kobosko
Redaktor naczelny "Dziennika Gazety Prawnej", były redaktor naczelny "Newsweeka"