Rocznica wprowadzenia Stanu Wojennego: Jaruzelski dostaje 9 tys. za zabicie mojego syna

2011-12-13 3:00

Bronisława Poźniak, matka zamordowanego w 1982 roku w Lubinie Mieczysława

"Super Express": - Jak pani zapamiętała 13 grudnia 1981 roku?

Bronisława Poźniak: - Zupełnie się nie spodziewałam stanu wojennego. Bardzo dobrze pamiętam z telewizji tego spawacza w ciemnych okularach, Jaruzelskiego. Do dziś go nie ukarano. Mało tego, państwo daje mu 9 tysięcy zł emerytury. Za zabicie mojego syna! Mnie brakuje na lekarstwa i do tej pory nie było zadośćuczynienia...

- Pani syn Mieczysław zginął pół roku później. Kiedy widziała się pani z nim po raz ostatni?

- Do dziś mam wyrzuty sumienia, że tamtego dnia obudziłam syna, by szedł do pracy. Inaczej by zaspał i nie pojechał. Założył buty, skarpetki, marynarkę, wziął jakieś rzeczy pod pachę i prędko pobiegł do pociągu. Gdy parę godzin później weszłam do sklepu, pojawiły mi się łzy w oczach. To była intuicja, przeczuwałam najgorsze, choć nic jeszcze nie wiedziałam. Po obiedzie przyjechał do nas kolega syna i powiedział, że trzeba jechać do Lubina, że jest wielu rannych. On już wiedział o śmierci mego syna, ale nie chciał nic mówić. Mój mąż powiedział, że nie jedzie, że nie da rady. Wzięłam sąsiadkę i pojechałyśmy. W Lubinie wciąż trwała demonstracja, słychać było strzały, petardy.

- I wtedy poznała pani straszliwą prawdę?

- Tak. Nieco wcześniej syna wypuścili z wojska, bo mój mąż zachorował. Zaczął pracować jako elektryk. Gdyby nie to zwolnienie, pewnie żyłby do dziś. Tamtego dnia po wyjściu z pracy wstąpił na pocztę, a zaraz potem do kwiaciarni kupić kwiaty dla siostry w szpitalu. I gdy do niej szedł, te sukinsyny przestrzeliły mu aortę. Została mi po nim tylko zakrwawiona koszula.