Robert Bogdański: Granica, miejsce gdzie jest władza

2011-10-10 4:00

Już zapomniałem, co to może być granica. Granica Państwa. Zgubny wpływ unijnej swobody podróżowania. Pamiętam wzruszenie związane z przekraczaniem granicy z Litwą trzy lata temu. Po prostu przejechaliśmy, nie zatrzymując samochodu, i za godzinę byliśmy w Wilnie.

Tu jednak sprawa jest zasadniczo inna. Hrebenne. Mam jeszcze 70 km do Lwowa i nie mam pojęcia, kiedy tam dotrę. Jestem na granicy. Granicy Państwa. Przez pół godziny przesunąłem samochód może o 100 metrów. Przede mną jakieś 200. Godzina? Może tak, może nie.

W kolejce odbywają się dziwne rytuały. Co parę chwil ktoś z telefonem przyklejonym do ucha biegnie w kierunku swego samochodu i z rykiem zdezelowanego silnika i klekotaniem blachy rusza naprzód, wpasowując się w odległe o kilkadziesiąt metrów miejsce w kolejce, które tajemniczym sposobem otwiera się dla niego w zwartym ogonie samochodów. Nikt na to nie reaguje, nie wybuchają żadne spory, jakby sprawa była umówiona albo jakby zaaferowana mina i komórka przy uchu starczały za wytłumaczenie. Czasami lewym pasem, przejeżdża samochód, który zachowuje się tak, jakby nie dotyczyły go żadne ograniczenia. Nikogo to nie denerwuje, kolejka pogrążona jest w stoickim spokoju. Gdaczą kury, pachnie siano, świeci słońce. Czas traci znaczenie. Jesteśmy we władzy Władzy. Kiedy Władza nas wpuści, to pojedziemy. A jak nie wpuści, to poczekamy. Aż wpuści.

Mnie nie wpuściła. Zapomniałem zabrać paszportu. Moja wina. Mój błąd. W końcu Ukraina nie jest w Unii i powinienem był o tym pamiętać.

Z bolesną ostrością przypomniałem sobie, co to znaczy granica. Granica Państwa. Pierwszy raz byłem na tym przejściu w roku 1978, w tłoku i smrodzie, przeganiany jak bydło przez wszechwładnych ludzi w mundurach. Za drugim razem, jesienią 1989, kiedy jechałem pociągiem do Lwowa, sowieccy urzędnicy zachowywali się wobec mnie neutralnie: bez agresji, bez uprzejmości, jakbym nie istniał. Czułem się, jak uciekinier mijający strażników, do których nie dotarł rozkaz, aby go schwytać. Za to z ogromną satysfakcją pastwili się nad podróżującą w tym samym przedziale Ukrainką, delektując się jej uniżoną bezbronnością i moją bezsiłą. W 10 lat później przejechałem przez tę samą granicę, korzystając ze swojego statusu VIP-a, bez najmniejszych problemów, z uśmiechami i salutowaniem. Teraz zapomniałem, że ta granica istnieje. Że ma swoje tradycje, do których w razie czego może nawiązać. A ona mi pokazała, że istnieje. Granica. Granica Państwa.

Robert Bogdański

Publicysta, były szef PAP

Artykuł pochodzi z nowego tygodnika opinii: "to ROBIĆ!"

Tygodnik to ROBIĆ! ukazuje się w każdy wtorek jako bezpłatny dodatek do Super Expressu.

Nasi Partnerzy polecają