Mirosław Skowron

i

Autor: archiwum se.pl

Mirosław Skowron: Rewolucja Loco umarła

2013-03-07 3:00

Prezydent Chavez w walce ze swoimi przeciwnikami w kraju i na świecie podkreślał, że "nie umrze" i nie ustanie w walce, by zrobić im taką przyjemność. Teraz, gdy umarł, widać, jak niewielu jego przeciwników to obeszło.

Gdyby zmarł kilka lat wcześniej, być może stałby się jakąś legendą lewicy na całym kontynencie. Przed laty obawiano się, że swoją "rewolucję" przeniesie do innych krajów, choćby takimi metodami, jak przenosił ją do Kolumbii, wspierając partyzantkę walczącą z władzami tego kraju. Dziś coraz więcej polityków w Ameryce Łacińskiej zapatrzonych jest i woli się powoływać na to, co zrobił w Brazylii prezydent Lula. Jego sukces zepchnął Chaveza do grona groteskowych liderów, jak ci, których przyjaźnią się szczycił: Łukaszenka, Kaddafi, Kim Dzong Il.

Chavezowi popularności nie przyniósł wyłącznie antyamerykanizm. Z oczywistych względów w Ameryce Łacińskiej łatwo jest być politykiem nielubiącym USA. Chavez jako jeden z niewielu z nich miał jednak także ambicje "globalne", w czym pomogła mu zwyżka cen ropy naftowej. To z niej pochodziło nawet 80 proc. dochodu rządzonej przez niego Wenezueli. Potencjalnie bogatej, choć aż 80 proc. Wenezuelczyków żyło na progu ubóstwa bądź poniżej tego progu.

Gdyby żył dłużej, skończyłby zapewne w niesławie. Kolejny raz zmieniając konstytucję i wykorzystując dochody z ropy nie na poprawę losu własnych obywateli, ale pompowanie pieniędzy w Kubę, na której utrzymywał de facto skansen braci Castro.

Kiedy wprowadzał w kraju nową strefę czasową (o pół godziny różniącą się od jakiejkolwiek w znienawidzonych USA) pytającym go o to dziennikarzom rzucił: "Nie obchodzi mnie, czy będziecie nazywali mnie wariatem (loco)".

O tym, że jest "loco", świadczyć mogło jednak więcej rzeczy. Na początku swoich rządów wpadł na pomysł zagrania w reprezentacji kraju w piłce nożnej (jako chłopiec marzył, by zostać piłkarzem). Po kilku tygodniach stwierdził jednak, że zostanie gwiazdą telewizji. Codzienny program "Hello, President!" trwał od jednej do nawet sześciu godzin. Chavez odpowiadał w nim na pytania obywateli (wyselekcjonowanych), ogłaszał swoje plany i... opowiadał dowcipy.

Teraz, po sukcesie Brazylii, po Chavezie zostaną głównie te dykteryjki pokazujące, w jak niekonwencjonalny sposób sprawował władzę.