"Super Express": - Czy porażka Demokratów w wyborach do Kongresu wynika z atrakcyjności programowej Republikanów, czy też Amerykanie są zmęczeni obecną administracją?
Andrew Nagorski: - To drugie wytłumaczenie jest bardziej właściwe. Choć Republikanie upierają się, że mają bardziej pozytywny program, to tak naprawdę korzystają ze społecznego niezadowolenia i frustracji dwuletnimi rządami Obamy. Pomimo powolnego wychodzenia kraju z kryzysu i widocznego ożywienia na giełdzie, większość społeczeństwa niepokoi dość wysoka jak na standardy amerykańskie stopa bezrobocia (10 proc.). Poziom życia Amerykanów nie polepsza się. Szukając winnego obecnej sytuacji, zwracają się ku najprostszym wyjaśnieniom i stają się podatni na populistyczne hasła, np. przeciwko zatrudnianiu pracowników z Chin czy Indii.
Przeczytaj koniecznie: USA, Frank Caprio: Mam w d... poparcie Baracka Obamy
- Do Izby Reprezentantów weszło wielu przedstawicieli radykalnej i konserwatywnej Tea Party. Być może znalazła posłuch w tej części społeczeństwa, która w ostatnich latach czuła się odrzucona i zapomniana przez Demokratów i większość sprzyjających im liberalnych mediów?
Administracja Obamy i Demokraci w Kongresie często sprawiali wrażenie, że nie liczą się z opinią obywateli w forsowaniu swych priorytetów. Można w tym dopatrzeć się pewnej arogancji. W amerykańskiej polityce, podobnie jak w polskiej, po obu stronach sceny politycznej pojawiają się co jakiś czas populiści. I mówią nieraz jednym głosem, np. w kwestii tego, że USA nie powinny angażować się w rozwiązywanie problemów globalnych, tylko skupić na własnych sprawach.
- Obie partie wydają się różnić we wszystkim. Teraz są skazane na współpracę. Inaczej prace Kongresu czeka paraliż.
- Partie w USA nie są tak bardzo zdefiniowane ideologicznie, jak większość europejskich. To raczej konglomeraty różnych grup ludzi o odmiennych interesach. Nawet dziś, gdy przepaść między nimi jest większa niż zwykle, wielu Demokratów w niektórych kwestiach sympatyzuje bardziej z Republikanami niż z kolegami z własnej partii, i vice versa. Zresztą stopień agresji i przynależność partyjna nie zawsze przekładają się na zachowanie polityka, gdy zostanie już oficjalnie wybrany na stanowisko - staje się wtedy bardziej kompromisowy. Obama też będzie musiał zmiękczyć swoje stanowisko i wyciągnąć rękę do bardziej umiarkowanych Republikanów. Ktoś musi zrobić ten pierwszy krok.
- Gdzie widzi pan najwięcej szans na osiągnięcie konsensusu?
- Obie strony dostrzegają konieczność rozwiązania problemów Ameryki, choć w różny sposób. Np. jak zaprowadzić długoterminową dyscyplinę fiskalną - poprzez cięcia wydatków czy podnoszenie podatków dla najbogatszych? Niezwykle trudno będzie zasypać przepaść między nimi w kwestii służby zdrowia. Wielu Republikanów zobowiązało się wobec wyborców do wszelkich wysiłków na rzecz odwrócenia tej reformy. Muszą mieć jednak jakąś alternatywną propozycję, którą da się wprowadzić w życie. Myślę też, że w podzielonym Kongresie jest większa szansa na osiągnięcie kompromisu, niż w Kongresie wyraźnie zdominowanym przez jedną partię.
Patrz też: Arnold Schwarzenegger kończy z posadą gubernatora Kalifornii
- Czy porażka Demokratów oznacza koniec marzeń Obamy o reelekcji?
- To bardzo poważny sygnał alarmowy dla Obamy i jego załogi. Ale na ogół prezydent podczas swej pierwszej kadencji traci poparcie na półmetku rządów. To samo spotkało Clintona w 1994 roku, a jednak z łatwością wygrał ponownie.
- Wtedy nie było kryzysu i tak wielkich oczekiwań wobec prezydenta.
- To prawda. Pierwsza reguła, którą rządzą się wybory w USA, brzmi: jeśli gospodarka jest w kiepskim stanie, prezydent również. Jeśli gospodarka utrzyma się na takim poziomie do wyborów 2012, kandydat Republikanów ma z miejsca większe szanse. Jednak nie chodzi tylko o to, czy Obama przegra, lecz o to, czy ma z kim przegrać. Dziś kandydat Republikanów to wielki znak zapytania. Przecież dla Sarah Palin obecne wybory to częściowo porażka. Przegrały dwie najbardziej wspierane przez nią kandydatki - Christine O'Donnell w Delaware i Sharron Angle w Newadzie. Sama niepopularność Demokratów nie wystarczy. Dobry kandydat nie może przemawiać tylko do swych wyborców, bo kluczem do sukcesu są ci ze środka.
- Czy Obama, chcąc odzyskać zaufanie większości Amerykanów, też powinien podryfować ku centrum?
- Myślę, że tak. Tak właśnie zrobił Clinton i wygrał. Kandydat, który robi to skuteczniej, zwykle zwycięża. Ważne też, by kolejne dwa lata nie upłynęły pod znakiem nieustającej kampanii, w której obie strony będą się nawzajem atakować. To oznacza impas i paraliż. A Obama musi pokazać, że ma jasną strategię wyprowadzenia kraju z kryzysu.
Andrew Nagorski
Wiceszef Public Policy East-West Institute w Nowym Jorku, wieloletni korespondent i redaktor "Newsweek International"