Taka liczba robi wrażenie, bo przypomnijmy, że do tej pory w żadnych eurowyborach frekwencja nie przekroczyła 25 procent! Najwięcej wyborców poszło do urn w województwach małopolskim (35,8 proc.), mazowieckim (35,33 proc.) i pomorskim (33,32 proc.). Z kolei najniższą frekwencję zanotowano w województwie opolskim (27,3 proc.), warmińsko-mazurskim (27,59 proc.) i w lubuskim (29,24 proc.).
Jeśli chodzi o duże miasta, to najliczniej zagłosowała Warszawa (39,4 proc.), Kraków (34,88 proc.) i Gdańsk (33,32 proc.). Najmniej głosów oddano w Olsztynie (28,97 proc.), Wrocławiu (30,23 proc.) i Bydgoszczy (30,34 proc.).
Głosowanie przebiegło bez większych zakłóceń – zanotowano kilkadziesiąt niegroźnych dla przebiegu wyborów incydentów. Chodziło głównie o usuwanie ogłoszeń, prowadzenie agitacji czy wynoszenie karty wyborczej z lokalu wyborczego. W jednym przypadku doszło do podarcia karty przez wyborcę na terenie komisji. Z kolei we Wrocławiu zastępca przewodniczącego komisji ukrył w kieszeni trzy nieostemplowane karty do głosowania, ale po interwencji męża zaufania je oddał. Okazało się, że nie miały wymaganych pieczęci.
Spośród 866 kandydatów do Parlamentu Europejskiego wybraliśmy 52 posłów, ale na razie zostanie obsadzonych 51 mandatów. Wszystko z powodu Wielkiej Brytanii, która szykuje się do brexitu – posiadacz 52. mandat będzie czekał na opuszczenie przez Brytyjczyków szeregów UE i wówczas zasiądzie w Parlamencie Europejskim.