Marek Król: Raj postkolonialny

2010-12-13 11:45

Kto tam dziś do nas przyjeżdża? - zapytał Barack Obama szefa Białego Domu. Dzisiaj wizyta prezydenta from Poland, poinformował szef BD. - To w Holandii też mają prezydenta? - zdziwił się Obama.

Panie prezydencie, w owalnym będzie dzisiaj prezydent Polski, a nie Holandii, tam mają królową. To taki grubas z wąsami, w okularach. Był niedawno w Lizbonie.--Nie pamiętam go. Jedyną grubą, którą zapamiętałem, to ta teflonowa Merkel - oświadczył Obama.

Przeczytaj koniecznie: Wszystkie felietony Marka Króla

No dobrze i o czym mam z nim rozmawiać? - Tak jak zawsze, panie prezydencie. O rozwijającej się współpracy i o tym, jak ważnym krajem w naszej polityce jest Polska. - OK, stary. Byle nie trwało to zbyt długo, bo mamy ważne spotkanie z kongresmenami. - Oczywiście panie prezydencie, 20 minut, wspólne zdjęcie i koniec. A gdyby się rozgadał, to niech mu pan przypomni jego słowa, że kiełbasa powinna być długa, a mowa krótka. - Polish sausage długa? - zdziwił się Obama. Poza tym ten Komorowski - dodał szef BD - nie może przeciągać spotkania, bo się spóźni na samolot rejsowy do Warszawy, panie prezydencie.

Ani chybił, za tydzień taki zapis rozmów w Białym Domu przeczytamy w kolejnej edycji przecieków w WikiLeaks. Postkolonialni publicyści w postkolonialnych polskich mediach znowu będą mieli problem, jak to wytłumaczyć postkolonialnej opinii publicznej. Roman Kuźniar, dzielny doradca prezydenta, puści perskie oko i stwierdzi, że w gabinecie Miedwiediewa takie rozmowy byłyby niemożliwe. I to będzie sygnałem dla postkolonialnych mediów, by przypomnieć, że przyjaciół trzeba szukać blisko, a wrogów daleko.

Wzorcowo wręcz taką politykę realizuje Komorowski, który, jak wiadomo, jankesom się nie kłania. W przecudnej urody tekście opisał to towarzyszący prezydentowi w USA dziennikarz organu partii i rządu. "Komorowski był w Białym Domu wyluzowany i uśmiechnięty, ale kiedy trzeba - poważny i kompetentny. Nie mówił po angielsku, ale zupełnie nie był tym stremowany". Chciałoby się dodać: wot maładiec! A dalej czytamy: "Komorowski był naturalny, niczego nie udawał, nie nadrabiał miną, ale też nie miał żadnych kompleksów". Niestety, nie sprawdził się Obama, o czym donosi dziennikarz organu: "Jeśli któryś z przywódców rozczarował, to prędzej Obama, który wyglądał na trochę zmęczonego".

Patrz też: Katastrofa smoleńska. Potencjalne powody ...

Prawdę mówiąc, nie dziwię się prezydentowi Obamie, bo Komorowski może zmęczyć każdego. Czytając ten przecudny komentarz zwany felietonem w "Gazecie", serce Polaka rośnie, jak palec uderzony młotkiem. Geniusz Karpat i słońce Peru nie dokonaliby w Białym Domu tego, co z taką finezją on zrealizował, który, jak twierdzi dziennikarz organu, jest cool. Marek Tumanowicz III RPRL, znany dziennikarz telewizyjny, to tylko fałszujący cymbalista propagandy sukcesu w porównaniu z wirtuozem kafaru z organu rządu i partii.

Rodzi się pytanie, jakąż to pracę szkoleniowo-wychowawczą trzeba prowadzić, by z organu myślenia zrobić organ erekcyjny o impotencji młota pneumatycznego. Wierni czytelnicy organu odrzucą najbardziej podłe w swej wymowie przecieki z WikiLeaks wzmocnieni pieśnią o gajowym w Białym Domu. W naszym postkolonialnym raju wracamy do źródeł prawdziwej polskości, kiedy naród śpiewał: "Tysiące rąk, miliony rąk, a serce bije jedno". I to bijące serce partii w gazetach wybije z naszych głów wszelkie wątpliwości, a także ślady wrogiego myślenia. Bezmyślność jest źródłem szczęścia w postkolonialnym kraju. Buduje zgodę, która też buduje postkolonialną mentalność.