Rafał Woś

i

Autor: Super Express

Rafał Woś: Polexit i inne straszaki

2020-12-01 7:00

Opozycja straszy: „Kaczyński z Ziobrą zrobią Polexit i wepchną nas w łapy Putina”. W tle jest brak absolutnie żadnego planu na naszą obecności w Europie. Brak po stronie antyPiSu.

Termin „Polexit” pojawił się po 2015 r. Oczywiście nie wyciekł on z żadnego sejfu na Nowogrodzkiej. Celem było (i jest nadal) przestraszenie raczej prounijnych Polaków, że zły Kaczor chce im odebrać prawo do podróży bez paszportu. Koronnym dowodem antyeuropejskiej zbrodni PiSu miało być to, że rząd częściej niż przez rokiem 2015 wchodzi w zwarcie z unijnymi instytucjami. I co oni tam sobie o nas w tej Europie pomyślą?! – ronił łzy antyPiS.

Potem był szantaż: „albo euro albo rubel”. Leci to tak: Polska może być albo na Zachodzie albo na Wschodzie. Prawda? Na Wschodzie być przecież nie chcemy, bo Rosja to zabory, kibitki, Stalin, Putin i trucie nowiczokiem. Prawda? No to trzeba odsunąć Kaczyńskiego od władzy, żeby temu zapobiec! 

Ta argumentacja jest oczywiście niewiarygodnie naciągana i aż przykro patrzeć jak - rozumni skądinąd - ludzie biorą ją za dobrą monetę. Popularność tych zaklęć pokazuje jednak dwie smutne rzeczy. Pierwsza: spora część polskich elit faktycznie uważa, że w Unii możemy być jedynie biernym obserwatorem. Inni mogą wetować, bronić swoich racji i mieć inne zdanie na ważne tematy. Ale nie my. „Bo my nie jesteśmy Holandią”.

Drugą smutną lekcją jest jakaś ogromna niewiara w samą Europę po stronie naszych „prawdziwych Europejczyków”. No bo przecież chcieliśmy być w tej Unii, ponieważ miała być inna od ZSRR. Tu partnerów miało się traktować po partnersku. A suwerenność i samostanowienie nie miały być tylko frazesem. Jeśli więc teraz ceną za bycie w Unii ma być konieczność akceptacji bycia mniej równym od Holandii to czym się u licha różni ten Zachód od Wschodu? Tylko tym, że dają fundusze spójności i dopłaty dla rolników?

Może to niestety oznaczać, że opozycja żadnego pomysłu na Unię nie ma. Poza łatwym i niepokojącym: wsiadajmy do tego pociągu bez gadania, zamknijmy oczy i módlmy się, żeby nie zawiózł nas w jakieś okropne miejsce. Złośliwiec powiedziałby, że jest to typowe rozumowanie „elit kompradorskich”. To termin z marksistowskich badań nad kolonializmem pokazujący, że zawsze jakaś część elit kraju zdominowanego dobrze odnajduje się w sprawowaniu (w imieniu metropolii) kurateli nad tubylcami. A może nie tyle złośliwiec, co realista?