Tak, znam te argumenty. Wiem, że te wszystkie konferencje wiedeńskie, wersalskie czy jałtańskie (gdzie elity innych narodów decydowały o polskim losie, granicach czy ustroju) nie mogły pozostać bez wpływu na świadomość naszych elit. Psychologicznie rozumiem, że wyszedł z tego jakiś rodzaj głębokiego kompleksu niższości. Który przejawiał się na przykład w skłonności do ślepego naśladowania zagranicznych mód – nie bez przyczyny Słowacki pisał o Polsce, jako o „papudze narodów”.
Jak długo może to jednak u licha trwać? Czy po wsze czasy musimy się zasłaniać trudną historią? Od trzech dekad historia jest dla nas przecież raczej łaskawa. Czy coś się jednak zmienia? Nie bardzo. Starczy najbardziej ogólna wypowiedź na temat Polski w niemieckich, francuskich czy amerykańskich mediach, wśród polityków czy nawet w kręgach eurobiurokracji,
a już sprawa jest na wszystkie strony wałkowana. Już eksperci martwią się, że „Polska oddala się od Europy”. W internecie zaś cieszą się, że ten czy ów nielubiany polski polityk został na Zachodzie „zaorany”. Czasem przybiera to rozmiary groteski. Jak wówczas, gdy – bezbarwny skądinąd – holenderski wiceprzewodniczący poprzedniej Komisji Europejskiej Frans Timmermans stał się ostatnią nadzieją antypisowskiej Polski. Przecież to kompleks „bo Europa wie lepiej” w czystej postaci.
Pomyli się jednak ten, kto uważa, że od takiego postkolonialnego myślenia wolna jest strona rządowa. Sam premier Morawiecki nie przepuści żadnej płynącej zza granicy pochwały stanu polskiej gospodarki. Nieważne, kto ją sformułował. Znów ten sam kompleks: przekonanie, że jak zagranica powie, to waży więcej niż powiedzenie tego samego u nas. Pod tym względem PiS twórczo rozwija politykę poprzednich rządów. Tę, której mistrzem był Donald Tusk tworzący figurę Polski jako „zielonej wyspy” podczas kryzysu 2008 r.
Przykłady można mnożyć. Zawsze jednak dojdziemy w to samo miejsce. Mimo upływu lat polskie elity wciąż lękliwie zerkają, co o nas powiedzą. Brakuje świadomości, że jesteśmy częścią Europy i kapitalistycznego świata. Co ma swoje dobre strony. Wymaga jednak od nas dorosłości, a nie ciągłego czekania, żeby nas docenili i podrapali za uszkiem.