To obrzydzenie oczywiście nie zniknie tylko dlatego, że doszło do zawarcia taktycznego sojuszu. A sojusz ten zapewne nie zostanie na razie rozbudowany w żadną permanentną współpracę. Obiektywnie rzecz biorąc to szkoda, bo pomiędzy PiSem i Lewica istnieje cały szereg wspólnych wyobrażeń na temat najważniejszych politycznych kwestii. Od tego, że bogatsi powinni płacić wyższe podatki niż biedniejsi. Do tego, że państwo powinno odgrywać dużą i aktywną rolę w gospodarce po koronakryzysie (ma np. budować tanie mieszkania i dawać pracę).
Ale choć taka bardziej stała współpraca nie jest (na razie) możliwa, to przynajmniej widać, że zeszłotygodniowa sztama w sprawie Funduszu Odbudowy coś jednak zmieniła. Po pierwsze, Lewica po raz pierwszy podjęła próbę wyemancypowania się spod wpływu liberalnego obozu. I nie chodzi tylko o gniew polityków w stylu Budki albo Sikorskiego. Ważniejsze jest stanięcie twarzą w twarz z moralna panika po stronie liberalnych mediów. Może po tym doświadczeniu Lewica zrozumie jak bardzo te liberalne media są stronnicze i jak bardzo liberalnym politykom nie chce się zmieścić w głowach, że Lewica może mieć swoje zdanie.
Druga korzyść polega zaś na tym, że i po stronie Lewicy i po stronie PiS uruchomiła się nowa dynamika. Może i tu i tam zrobi się teraz trochę więcej miejsca dla tych wszystkich, co nie uważają, że polityka zaczyna się i kończy na tematach obyczajowych. Oczywiście nie będzie tak, że lewica wyprze się tematyki LGBT a prawica odetnie się od walki o ochronę życia. Ale może - podkreślam może - obie strony zobaczą, że nie muszą być zakładnikami swoich najbardziej radykalnych aktywistów wojny kulturowej.
Tak czy inaczej to początek procesu, którego określi nam pole politycznej gry po wyborach roku 2023.