Same debaty mi nie przeszkadzają. Ciekawi raczej niezmienna popularność takich debat wśród liberalnego mieszczaństwa. Na co dzień raczej niechętnego (a przynajmniej podejrzliwego) wobec realnej walki z przemocą ekonomiczną w polskim „tu i teraz”: czy to w formie polskiego dochodu podstawowego (program 500+) czy wobec podwyżek płacy minimalnej albo zakazu handlu w niedzielę. Jak pogodzić tę wrażliwość wyzysku chłopa czy chłopki z roku 1621 z grymasem na wszelkie próby (ostatnio udane) ukrócenia wyzysku dziś?
Wydaje się, że dla wielu dzisiejszych mieszczan taka walka z wyzyskiem musi być po prostu odsunięta od niego na bezpieczną odległość. Rzecz musi się więc rozgrywać albo jakieś 500 lat temu – gdzieś na kresowym folwarku. A jeśli już koniecznie musi dotyczyć naszych czasów to odległość powinna być przynajmniej geograficzna: a więc dotyczyć chłopów w Andach albo czarnych mieszkańców USA. Im bardziej jednak wyzwanie zbliża się do domostwa współczesnego mieszczanina (czasowo albo geograficznie) tym bardziej blednie jego czy jej ochota na zabawy w emancypację. Niepostrzeżenie wyzyskiwani stają się „skłonną do przemocy tłuszczą”, „przekupną hołotą”, „prawicowym plebsem”.
Same debaty mi nie przeszkadzają. Ciekawi raczej niezmienna popularność takich debat wśród liberalnego mieszczaństwa. Na co dzień raczej niechętnego (a przynajmniej podejrzliwego) wobec realnej walki z przemocą ekonomiczną w polskim „tu i teraz”: czy to w formie polskiego dochodu podstawowego (program 500+) czy wobec podwyżek płacy minimalnej albo zakazu handlu w niedzielę. Jak pogodzić tę wrażliwość wyzysku chłopa czy chłopki z roku 1621 z grymasem na wszelkie próby (ostatnio udane) ukrócenia wyzysku dziś?
Wydaje się, że dla wielu dzisiejszych mieszczan taka walka z wyzyskiem musi być po prostu odsunięta od niego na bezpieczną odległość. Rzecz musi się więc rozgrywać albo jakieś 500 lat temu – gdzieś na kresowym folwarku. A jeśli już koniecznie musi dotyczyć naszych czasów to odległość powinna być przynajmniej geograficzna: a więc dotyczyć chłopów w Andach albo czarnych mieszkańców USA. Im bardziej jednak wyzwanie zbliża się do domostwa współczesnego mieszczanina (czasowo albo geograficznie) tym bardziej blednie jego czy jej ochota na zabawy w emancypację. Niepostrzeżenie wyzyskiwani stają się „skłonną do przemocy tłuszczą”, „przekupną hołotą”, „prawicowym plebsem”.
Stąd właśnie te ucieczki w historię. Miło jest podumać na kanapie albo w ciepłej kąpieli o ludowej historii Polski. Grunt jednak, że zaraz można książeczkę zamknąć. Odpalić fejsa i poświęcić się walce, która ma dla naszego nowego mieszczaństwa znaczenie tu i teraz. Walce z faszyzmem, prawicową nietolerancją, polską ciemnotą. A emancypacja ekonomiczna szerokich mas społecznych? A postulat autentycznej równości? Niby tak. Ale zawsze z jakimś „ale”. I tylko w ostateczności. Najchętniej, jeśli rzecz dotyczy nas czyli prekariatu. Broń zaś Boże tego całego pospólstwa. Bo jeszcze zacznie tu u nas jakieś swoje własne prawa stanowić i nie będą chcieli nam inteligentom (czyli elitom symbolicznym i faktycznym spadkobiercom szlachty I RP) czapkować.