Już na początku XIX w. zamożny walijski przemysłowiec Robert Owen przestawił pracę w swoich przędzalniach na system 3 razy 8. Jego zdaniem, aby człowiek mógł żyć pełnią człowieczeństwa (i aby był z jego pracy autentyczny pożytek) musi mieć prawo do 8 godzin snu i 8 godzin odpoczynku. Pozostałe 8 godzin doby można wtedy poświęcić na pracę. Gdy Owen wprowadzał w życie swoje eksperymenty, powszechną praktyką była praca po 14–16 godzin na dobę.
W XX w. postulat Owena stał się cywilizacyjnym standardem. Nie przyszło to łatwo i okupione było latami politycznej walki zorganizowanego świata pracy oraz strachu rządów i przedsiębiorców, że jeśli się na skrócenie czasu pracy nie zgodzą, to rewolucja socjalistyczna zatriumfuje także na Zachodzie. Pod koniec XX w. – gdy kapitalizm ostatecznie zlikwidował swego socjalistycznego konkurenta – praca znów zaczęła się rozlewać. Dzieje się to jednak po cichu. Formalnie ośmiogodzinna dniówka funkcjonuje nadal. W praktyce jednak zaczęły rozkwitać rozmaite pozakodeksowe formy zatrudnienia albo zadaniowy czas pracy. Wraz z rewolucją technologiczną przyszło też oczekiwanie, że nawet jak pracownik jest już po godzinach, to przecież zawsze powinien natychmiast odpowiedzieć na maila czy odebrać telefon. Powiedzmy sobie szczerze: w warunkach współczesnego kapitalizmu owenowska zasada 3 x 8 stała się fikcją.
Rozwiązania takie jak upowszechnienie pracy zdalnej to niestety przejaw tej samej tendencji. Jeśli prawdziwe są wyliczenia ekspertów i odsetek telepracujacych faktycznie urośnie z przedkryzysowych 10 proc. do oczekiwanych 30 proc., to wielu z nas czeka nie lada wyzwanie. Jak sprawić, by z pracy zdalnej dało się wyjść – tak fizycznie, jak i psychicznie? Co zrobić, byśmy nie łapali się na tym, że pozornie tylko rozmawiamy z najbliższymi, a tak naprawdę myślimy, kiedy znów będzie można spokojnie usiąść do komputera? Stawka nie jest błaha. Stawką jest nasze życie.