Rzecz drobna. Ktoś powie nawet, że zbyt błaha na felieton. Ale jednak bardzo bliska zwykłego życia. Tak się plecie, że od lat podróżuję z wózkiem dziecięcym. Wózek – jak wiadomo – staje się problemem, gdy trafia na schody. Gdy schodów jest kilka – daje się je sforsować. Ale więcej to już problem. Zwłaszcza gdy do ogarnięcia są jeszcze pozostałe dzieci, bagaże, tłok czy pośpiech.
Kiedy byłem na Wschodzie, nie raz i nie dwa było tak, że nie trzeba było nawet specjalnie prosić o pomoc. Starczyło kilka sekund, a już obcy ludzie z własnej inicjatywy chwytali wózek, a czasem nawet dziecko (!) i pomagali nosić. Czasem dołączając w gratisie jeszcze jakieś dobre słowo albo uśmiech. To sceny, które na Zachodzie uświadczyć można dużo rzadziej. Pamiętam, jak kiedyś nie mogłem wejść z wózkiem do tramwaju. Gdy się w końcu udało, z wyrzutem spytałem siedzącego wygodnie obywatela Zachodu, dlaczego mi nie pomógł. „Trzeba było poprosić. Dlaczego ja mam się domyślać, że potrzebuje pan pomocy?” – odpowiedział.
Tu jest chyba jakaś fundamentalna różnica. Dwa systemy, dwie filozofie. Wschód kontra Zachód. Może wynika to z doświadczeń z państwem: u jednych funkcjonowało raczej słabo, więc ludzi musieli zawsze bardziej liczyć na siebie i stawiać na pielęgnowanie relacji wzajemnych (dziś ja pomogę komuś, jutro ktoś pomoże mnie). Drudzy mają od tego system. I to system jest odpowiedzialny, żeby człowiek z wózkiem mógł zejść na peron metra. A więc mnie – pojedynczego obywatela – jego istnienie zwalnia przecież z odpowiedzialności za drugiego. Owszem, jak poprosi, to pomogę. Ale skoro nie prosi, to znaczy, że wszystko jest w porządku. Oczywiście w praktyce różnie to z tym Wschodem i Zachodem bywa. Co do zasady mamy tu jednak dwie logiki. Wschodnia (czasem nadmierna) serdeczność pospolitego ruszenia. Kontra zachodni chłód i sprawne (zazwyczaj) procedury.
A w którym miejscu tego suwaka znajduje się Polska? Czy nie łapią się Państwo na myśli, że pewien rodzaj wschodniej wrażliwości na los drugiego człowieka został jednak utracony? Albo precyzyjniej – właśnie go tracimy? Ja czasem tak właśnie myślę. I powiem szczerze: nie bardzo mi się to podoba.