„Super Express”: – Po wyborach obserwatorów sceny politycznej nurtuje jedno pytanie: co dalej z Koalicją Europejską?
Rafał Chwedoruk: – KE znalazła się w sytuacji patowej. Wynik wyborczy jest wyraźną przegraną z PiS. Bo choć wygraną partii Kaczyńskiego można było przewidzieć, to rozmiary tej wygranej zaskakują. KE padła też ofiarą ośrodków wspierających ją, na przykład liberalnych mediów. To one rozpętały spór światopoglądowy. A warto przypomnieć, że unikanie kwestii kulturowych, światopoglądowych było siłą PO w czasie, gdy partia ta osiągała największe sukcesy. Wybory pokazały też jeszcze jedną tendencję.
– Jaką?
– KE straciła kolejny atut, który cechował PO w latach 2005 – 2010, a więc najlepszych w historii tej partii. Platforma w tamtych latach była ugrupowaniem obecnym we wszystkich regionach, we wszystkich grupach społecznych. Dziś pewną pozostałością tego jest to, że w miastach na ścianie wschodniej wciąż rządzą prezydenci bliżsi PO. Ale niedzielne wybory pokazały, że ten trend się zmienił. PiS zyskuje w regionach, w których dotąd nie był obecny. A Koalicja straciła także tam, gdzie dotychczas osiągała sukcesy.
– Ten trend da się odwrócić?
– Najprostszą odpowiedzią wydaje się zmiana lidera. Z tym, że tu jest problem – na kogo. Powrót Donalda Tuska wydaje się dziś mało prawdopodobny, widać, że wyborcy o poglądach centrowych raczej go nie zaakceptują. Rafał Trzaskowski jest zbyt wyraziście liberalny. Z kolei Władysław Kosiniak-Kamysz, lider PSL, jako lider całej KE byłby trudny do zaakceptowania dla innych podmiotów – PSL jest zbyt małą formacją, by pozostali członkowie koalicji zaakceptowali prezesa Ludowców jako lidera całej KE. Generalnie, jeśli będzie lider zbyt wyrazisty, nie ma szans na pozyskanie wyborców niezdecydowanych. Jeśli wyrazisty nie będzie, to będzie nie do zaakceptowania dla twardego elektoratu. Jednak spór w tej kwestii nie jest najważniejszy. Bo moim zdaniem największy problem KE nie tkwi w liderze.
– Co w takim razie jest największym problemem?
– To kwestie programowe. KE znalazła się w pułapce. I w zasadzie paradoksalne jedyną jej siłą mógłby być brak jakiegokolwiek programu. Bo program wyrazisty, powrót do źródeł, liberalizmu gospodarczego, nie dawałby żadnych szans na poszerzenie wyborców. Z kolei wejście w licytację na obietnice z PPiS może zniechęcić wyborców stanowiących trzon elektoratu. Inny problem to kwestia koalicji. Poszerzenie jej o ruch Biedronia, który zresztą poniósł w moim przekonaniu wyborczą klęskę, oznaczałoby po pierwsze – zerwanie z PSL, a po drugie zmobilizowanie elektoratu PiS. Tymczasem jedyną szansą na pokonanie partii rządzącej jest demobilizacja jej zwolenników.
– PSL rozważa samodzielny start w wyborach parlamentarnych. Czy zdecyduje się na taki ruch?
– Moim zdaniem nie. Oczywiście – start w ramach koalicji Ludowcy mogą odczytywać jako błąd. Mają struktury, dzięki którym mogliby pozwolić sobie na samodzielny start w wyborach. Jednak mają poważny problem – do wyborów zostało zbyt mało czasu. Dlatego, moim zdaniem są skazani na koalicję. A te zapowiedzi o jej opuszczeniu to próba podbicia stawki, aby uzyskać coś więcej przed wyborami jesienią.
– Problemy Koalicji sprawiają, że PiS jest faworytem jesiennych wyborów?
– Partia rządząca jest niewątpliwie w sytuacji komfortowej. O ile samodzielne rządy w 2015 roku PiS osiągnęło dzięki zbiegowi okoliczności, teraz PiS jest jednoznacznym faworytem. Co więcej, ma większe możliwości poszerzenia elektoratu. Klęska Konfederacji pokazała, że po prawej stronie nie ma dla PiS konkurencji. Porażka Kukiz’15 również powoduje, że wyborcy tego ugrupowania mogą przerzucić głosy na PiS. Partia rządząca jest więc faworytem jesiennych wyborów.