Jan Złotorowicz zauważył, że na dzień przed utratą władzy na Śląsku, 20 listopada w województwie gościł Jarosław Kaczyński (73 l.). - Poszła w Polskę informacja, że Jarosław Kaczyński przyjechał na Śląsk, jest fetowany, a dzień później traci tam władzę. Czy to jest odosobniony przypadek, czy symptom większych problemów PiS? - pytał prowadzący.
- Wiąże się to z szerszym kontekstem - zaczął ekspert. - Wszystkie sondaże pokazują, że Prawo i Sprawiedliwość chociaż wygrałoby wybory, w sytuacji w której opozycja startowałaby w formie osobnych komitetów, nie miałoby żadnych szans na władzę. Dalej mandatów będzie za mało, a zdolności koalicyjne partii Kaczyńskiego są minimalne i mają wymiar raczej taktyczny, aniżeli wyrażają się w możliwości pozyskiwania strategicznych sojuszników. Sondaże pokazują nie tylko tendencję, ale coś, co na trwałe istnieje i widać zmiany tej sytuacji. PiS miało problem demograficzny od początku tej kadencji. Przy takiej strukturze demograficznej elektoratu było skazane na problemy w kolejnych wyborach, wreszcie także cały blok czynników społeczno-ekonomicznych. Widmo nadchodzącego kryzysu polskiego i ogólnoeuropejskiego, a może i szerzej, będzie problematyczne dla PiS w wypadku prób poszerzania elektoratu. Problemem będzie też utrzymanie tego obecnego, w sumie dość licznego, ale niedającego możliwości sprawowania władzy w przyszłym Sejmie - komentuje ekspert.
Prof. Rafał Chwedoruk zwraca jednak uwagę na to, że istotne jest też to, co dzieje się za granicami naszego kraju, a co zwykle jest trochę traktowane po macoszemu. - Wreszcie także jest trochę bagatelizowany w Polsce czynnik międzynarodowy. Warto zauważyć, że najlepiej rząd PiS miał się w przestrzeni międzynarodowej, gdy w USA była administracja pod egidą Donalda Trumpa. Nie jest więc przypadkiem, że właśnie w tym momencie, poza różnymi symbolicznymi wewnątrzkrajowymi czy wewnątrzśląskimi kontekstami doszło do tej wolty na Śląsku - mówił prof. Chwedoruk.
Prowadzący odniósł się do zdrady Wojciecha Kałuży, który wybrany z list Koalicji Obywatelskiej do sejmiku wojewódzkiego na Śląsku zaraz po wyborach przeszedł na stronę PiS. - Wydawało się to zrozumiałe, bo PiS 4 lata temu był silną, rządzącą partią. Miał co dać w zamian za taką woltę, a teraz 4 lata później okazuje się, że dla marszałka Chełstowskiego i trzech radnych Platforma Obywatelska daje dużo atrakcyjniejszą ofertę - zauważył Jan Złotorowicz.
- Nawet z perspektywy samorządów pozytywne relacje z rządzącymi są istotne. Są takie inwestycje, które nie mogą się odbyć bez partycypacji czynnika państwowego. Data wydarzenia wiąże się też z chęcią zamanifestowania, że obecnie rządzący, w tym prezes największej partii w Polsce postrzegany jako polityk omnipotentny, w zasadzie niewiele już mogą. Że nie warto się wiązać z PiS, o ile nie jest się już w jego trzonie, ponieważ już wkrótce kto inny będzie zasiadał na ulicy Wiejskiej i Alejach Ujazdowskich i o te nowe relacje trzeba dbać. Ja bym w to wpisał jednak kontekst, na który nikt nie zwrócił uwagi. Wszyscy ci radni, którzy przeszli z PiS do opozycji, są radnymi z dużych miast. PiS z reguły ma większe poparcie na terenach słabiej zurbanizowanych. To dotyczy także województwa śląskiego. Każdy z tych radnych pochodził z dość dużego miasta (Rybnik, Jaworzno, Tychy), no i musi sobie zdawać sprawę, że przy tej tendencji demograficznej PiS władzy prędko sprawować nie będzie i to też moim zdaniem pokazuje bardzo ciekawe zjawisko - ocenił prof. Chwedoruk.
- W wielu miastach, w których PiS ma dość wysokie poparcie, wyższe niż w wielu wielkich miastach, często w wyborach samorządowych bywało tak, że PiS jako partia otrzymywał większe poparcie w skali tego miasta, a kandydat PiS w pierwszej turze wypadał dobrze. Ale w drugiej turze sojusz wszystkich przeciwko przeważał szalę i dotyczy to często takich miast, które postrzegane były jako zlokalizowane w arcyprawicowych regionach. To też pokazuje problem tej partii, w której naturalna tendencja rozwojowa powodowała do tej pory tendencję wzrostu urbanizacji. Musimy pamiętać także o tym, że wieś i małe miasteczka upodabniają się poprzez migrację ludzi z wielkich miast kulturowo i politycznie w konsekwencji do większych obszarów - powiedział politolog z UW.
Jan Złotorowicz odniósł się do pojawiających się coraz częściej głosów polityków, którzy wskazują na zmiany w przeprowadzaniu wyborów. Jeden z najświeższych pomysłów to instalowanie urn wyborczych pod kościołami. - Wielu krytyków tego rozwiązania zaraz powiedziało, że PiS chce swoim wyborcom ułatwić dotarcie do lokalu wyborczego - przytoczył prowadzący.
- W istocie mamy do czynienia z sytuacją, w której frekwencja staje się bardzo istotna. PiS w 2019 roku wygrało i to w sposób bardzo przekonujący z rekordowym wynikiem przy bardzo dużej frekwencji wyborczej, dzięki temu, że wiele grup społecznych, rzadziej statystycznie partycypujących w wyborach, pojawiło się przy urnach i jeśli miało do wyboru którąś z partii opozycyjnych lub PiS, częściej wybierało partię rządzącą. PiS jest teraz skazane na dążenie do zwiększenia frekwencji w grupach, w których jest to bardzo, bardzo trudne. Są to w wielu wypadkach właśnie mieszkańcy mniejszych miejscowości, którzy są bardziej zdystansowani wobec świata, mediów. Ale to też się wiąże z gęstością zaludnienia. Nie tylko w Polsce jest tak, poza nielicznymi wyjątkami, że im niższa gęstość zaludnienia, im większe odległości pomiędzy miejscowościami i siedzibami, tym większy odsetek głosów na formacje konserwatywne. Często są to także wyborczy, by użyć słów klasyka "średniostarszego pokolenia", dla których pójście do lokalu wyborczego jest pewnym wyzwaniem, wysiłkiem - podsumował prof. Chwedoruk.