Kret - czy warto iść do kina (za portalem Filmweb)
Na portalu Filmweb.pl "Kret" zdobył 6,8 punktu na 10 możliwych. W komentarzach widoczne są głównie głosy entuzjastyczne, polecające obejrzenie. Tym bardziej, że dziś Borys Szyc został uznany w Montrealu za najlepszego aktora. Patrz: Szyc - The Best Actor Award. GRATULACJE!
Oto wywiad, który redakcja Super Expressu przeprowadziła z Rafaelem Lewandowskim, reżyserem i autorem scenariuszu "Kreta":
-W swoim debiucie fabularnym "Kret" poruszył pan temat lustracji. Dla polskiego filmowca to trochę spacer po polu minowym. Nie miał pan obaw?
Rafael Lewandowski: - Żadnych. Wydaje mi się, że fakt, iż jestem pół-Polakiem, pół-Francuzem, to że urodziłem się we Francji, pozwala mi zachować odpowiedni dystans do tego tematu. Jednocześnie mam dużo serca do spraw polskich. Pomyślałem więc, że mam szansę pokazać problem lustracji trochę z innej perspektywy.
- Łatwo jest zebrać pieniądze na taki film?
- Kiedy zacząłem rozmawiać z partnerami o tym projekcie, pojawiły się u nich wątpliwości, czy tematyka zainteresuje widownię i czy nie spowoduje zbyt dużej burzy. I rzeczywiście, przez cały czas pracy nad "Kretem" towarzyszyło mnie i całej ekipie pytanie, jak publiczność i krytycy na film zareagują.
- Reakcje okazały się pozytywne.
- Tak, i choć jednym film podobał się bardziej, a drugim mniej, to jednak widzowie żywo dyskutowali o nim między sobą, a także chcieli rozmawiać ze mną. To dla mnie bardzo ważne.
- Nie było burzy, której pan się obawiał. Odetchnął pan z ulgą? Był zaskoczony?
- Burzy całe szczęście nie było, ale chyba dlatego, że nie chciałem robić filmu politycznego.
- Więc jaki?
- Uniwersalny. Chciałem pokazać ludzkie przeżycia w zderzeniu z trudną przeszłością. Pracę nad scenariuszem rozpocząłem od postaci syna, Pawła, który musi skonfrontować się z oskarżeniami o współpracę z SB swojego ojca. Ojciec był przywódcą strajków w jednej ze śląskich kopalń. Najważniejsze były dla mnie emocje Pawła.
- Nie mógł pan uniknąć eksponowania wątku lustracyjnego.
- Pisząc scenariusz, pracowaliśmy dwutorowo. Z jednej strony mieliśmy cały bagaż lustracyjny - dużo dokumentacji, rozmów z historykami czy ludźmi, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Z drugiej zaś mieliśmy w głowie temat dramatycznej relacji ojca i syna.
- Ten wątek lustracyjny potraktował pan jako tło dla tej relacji. Postawił pan ich w ekstremalnej sytuacji, kiedy mają do wyboru prawdę albo dobro rodziny.
- Absolutnie nie chodziło mi o przesądzenie: lustracja jest słuszna albo niesłuszna. Chciałem pokazać konsekwencje skomplikowanej historii Polski. Uważam, że błędem jest okopywanie się na dogmatycznych pozycjach tej czy innej strony sporu - lustracji z jednej i absolutnego zamknięcia archiwów i zapomnienia z drugiej. "Kret" powstał zresztą z bólu, że poziom agresji w debacie o lustracji jest tak wysoki iż nie da się o niej w ogóle rozmawiać.
- Zygmunt, ojciec bohatera, okazuje się świadomym współpracownikiem SB. Choć pokazuje pan, że nie robi tego z wyrafinowania, ale z miłości do rodziny. Dla pana jest on ofiarą?
- Przede wszystkim ofiarą reżimu komunistycznego, który stawiał ludzi przed wyborem trochę niemożliwym. Np. między ratowaniem żony a bohaterstwem. Pisząc scenariusz, miałem przed oczami historię Michała Boniego, która choć nie tak dramatyczna jest w pewnym sensie podobna. Podziwiam go zresztą, że miał odwagę, żeby publicznie opowiedzieć o tym, co go spotkało.
- Stawia pan w filmie zasadnicze pytanie - co ja, widz, zrobiłbym w sytuacji Zygmunta. Jak pan by na nie odpowiedział?
- Przyznam, że nadal nie wiem, choć wciąż mam to pytanie w tyle głowy. Ja jestem jednak w tej szczęśliwej sytuacji, że w przeciwieństwie do bohatera mojego filmu nikt jej ode mnie nie oczekuje.
- Przeciwnicy lustracji mogą poczuć, że zagrał im pan na nosie. Pokazał pan, że człowiek, który ukrywa swoją przeszłość i tak zostanie przez nią dopadnięty.
To jest właśnie ten uniwersalizm, na którym mi zależało. Przecież problem rozliczenia z przeszłością jest obecny nie tylko w Polsce, ale także choćby we Francji, która musiała się zmierzyć z dziedzictwem rządu Vichy, czy w RPA, za którym ciągnie się historia apartheidu.
- Myśli pan, że opowieści z najnowszą historią Polski w tle są na tyle uniwersalne, że będą zrozumiałe dla zagranicznego widza? Mam wrażenie, że Polacy sami mają pewne kłopoty z ich zrozumieniem.
- W weekend odbędą się pokazy "Kreta" na festiwalu w Montrealu. Będzie to ciekawe doświadczenie, które pozwoli mi skonfrontować się z zagraniczną publicznością. Sam jestem ciekaw, jak mój film zostanie tam odebrany. Swoją drogą, znaleźliśmy międzynarodowego dystrybutora, który jest przekonany, że opowiedziana w "Krecie" historia spodoba się widzom spoza Polski. Zobaczymy, czy ma rację, czy nie (śmiech).