Pod kremlowską latarnią
Za walkę z - na wszelki wypadek podkreślam, że to co dalej jest w cytacie – „histerią wokoło Ukrainy” wziął się reżyser Oliver Stone tłumacząc rosyjskie racje i wszem i wobec polecając artykuły tłumaczące „racje Rosji” i łamiące „dominującą narrację”. Dlaczego w ogóle zajmować się właśnie tym, a nie innym reżyserem? W końcu celebrytów kupionych przez Rosję nie brakuje.
Można wymienić choćby Stevena Seagala czy Gerarda Depardieu. Pomijając już spore gronko, które wysługiwało się Ramzanowi Kadyrowowi z Czeczeni wyjątkowemu bandycie, bandyty synu, prawdopodobnemu zleceniodawcy mordów na rosyjskich opozycjonistach i katowi własnego narodu. W piłeczkę Kadyrow, bo podobnie jak jego mentor Putin ma aspiracje sportowe, pykał sobie w piłeczkę u siebie choćby ze świętej pamięci Diego Maradoną. Dlaczego w tej sytuacji czepiać się akurat reżysera Stone’a?
Bo jest on wyjątkowy. Bo przez wiele lat, ten faktycznie wybitnie utalentowany facet, urósł do rangi kogoś w rodzaju amerykańskiego Piotra Skargi, wielkiego moralisty. Prawicowe kręgi z CIA oskarżył o zabójstwo prezydenta Kennedy’ego, maklerów z Wall Street o brak empatii i bezwzględność, prezydenta Nixona o nadużycia władzy, no i nakręcił dwa z kilku najbardziej znanych antywojennych filmów o Wietnamie. - Dlaczegóż wysłaliśmy tych biednych chłopców na śmierć by zabijali innych ludzi – pytały się same siebie miliony Amerykanów oglądając „Pluton” i kolejny antywojenny film Stone’a „Urodzony 4 lipca”.
I co? Król chodzi nagi. Złodziej najgłośniej krzyczy „łapaj złodzieja”, a pod latarnią najciemniej. Kilka lat temu Stone zaprzyjaźnił się z Putinem. Zasuwał za nim po Rosji, kręcił filmy, wywiady, w końcu wydał książki o tym, w których rosyjskiego prezydenta nader łagodnie traktował. Wielu uznało to i słusznie, po prostu za kremlowską propagandę, ocieplanie wizerunku faceta, który zrzucał bomby na Kaukaz, Syrię, rozjechał czołgami Syrię, żyje w luksusie, a przeciwników trzyma w więzieniach lub wysłał ich na tamten świat. Teraz ten wielki idol amerykańskiej lewicy, autorytet moralny na każdą okazję, gdy na Ukrainie giną dzieci, gdy właśnie użyto bomby próżniowej, przekonuje, że trzeba zrozumieć racje Putina i „nie wpadać w histerię”. Że Putin Ukrainę bardzo lubił i cenił, wręcz jej kibicował, ale martwi się o mniejszość rosyjską. Że wojna to wina Zachodu. Sekunduje mu grono, jakiś analityków, byłych dyplomatów, wszyscy gdzieś tam kiedyś przewinęli się przez Moskwę.
Myślę, że z całej tej historii, i z przykładu tego zdolnego, ale wyjątkowo bądź to ogłupionego, bądź bezdusznego i cynicznego apologety władcy Kremla płynie pewna nauka. By nie traktować celebrytów, artystów, reżyserów, aktorów, jako autorytetów moralnych czy intelektualnych, bo nie mają ku temu większych kwalifikacji i praw. Szczególnie, że uczciwie mówiąc, ci nasi z reguły są ludźmi dużo mniejszego formatu niż sługus Putina Oliver Stone.